sobota, 1 sierpnia 2015

#21 - Problemy z wiewiórkami

Ale ten czas szybko leci.
Niedawno zaczęłam, a tu już za nami 20 rozdziałów :)
Teraz przez wyjazdy będę szukała nowych pomysłów.
I Sophie na pewno mi pomoże się ogarnąć trochę z notkami, a co ważne zmotywuje mnie xD
Staram się również napisać trochę notek do przodu, abyście mieli co czytać podczas naszych wyjazdów. 
Ten rozdział praktycznie w całości jest napisany przeze mnie - dajcie znać, czy jest okej ;) -S
Zapraszamy!
D&S

Dzisiaj pierwszy raz od zakończenia rebelii, wybieram się na polowanie. Nie mówię, nic Haymitchowi ani Peecie. Jest wczesny ranek i nie chcę ich budzić. Co gorsza nie chcę wchodzić do domu ani jednego ani drugiego. Czuję się nieswojo i nie przyswajam zapachu alkoholu, którym unosi się w domu Haymitcha. Co do Peety, nie chcę powracających wspomnień. Zapachu chleba, i całej tej reszty. 
Wychodzę poza ogrodzenie, tym razem już nie pod napięciem. Minęło trochę czasu od ostatniego polowania, przez co muszę przypomnieć sobie jak wygląda tak dobrze dotąd znany mi las. Zaczynam szukać drzewa w którym schowałam mój kołczan i łuk. 
Kiedy w końcu go znajduję, myślę, o tych wszystkich przygodach jakie przeżyłam w tym miejscu z Galem. Jeszcze przed pierwszymi Igrzyskami. Moimi i Peety. Nie mogę o nim zapomnieć. Czuję się okropnie, odtrącając go, ale nie jestem w stanie tego zrobić. Zwłaszcza, po jego osaczaniu i śmierci Prim. Czasami mam wrażenie, że Igrzyska nadal trwają. Jedyne, co mam ochotę wtedy zrobić to zakopać się w pościeli, ściskając w dłoni perłę którą dostałam na arenie-zegarze i zapomnieć o tym wszystkim. Nie chcę przyznać się przed sobą, ale potrzebuję kogoś, to mnie wesprze i odgrodzi moje przeszłe życie od teraźniejszego. 
Wreszcie znajduję odpowiednie drzewo. Wkładam rękę w dziurę. Uśmiecham się, czując strukturę mojego łuku. Wyciągam go i przyglądam mu się, z uwagą studiując każdy szczegół. Wydaje mi się dopasowany, idealny. 
Ponownie wkładam rękę w konar drzewa. Wyciągam kołczan ze strzałami, który od razu przerzucam przez ramię. Czując ciężar łuku w mojej dłoni, ruszam przed siebie.
Zmierzam nad jezioro, aby dać sobie chwilę na przemyślenia. Tam będzie mi się najlepiej zastanawiało nad tym wszystkim. Po drodze udaje mi się upolować parę wiewiórek, nic szczególnego. Nagle zalewa mnie fala wspomnień. Myślę o panie Mellarku, mężczyźnie, które miał nad wyraz dobre serce. I  był ojcem Peety. 
Zdaję sobie sprawę, że jestem już nad jeziorem. Dopiero teraz pozwalam sobie na to, aby stracić nad sobą kontrolę, całkowicie oddając się uczuciom. 
Upuszczam łuk, kołczan ześlizguje mi się z ramienia. Upadam na kolana. Tracę kontrolę nad sobą. Uderzam pięścią w ziemię, starając pozbyć się tych wszystkich uczuć. Łzy spływają mi po policzkach. To moja wina, wmawiam sobie. 
Wreszcie siadam. Wkładam głowię między kolana i biorę szybkie, ale głębokie oddechy.
To przeze mnie rodzice Peety nie żyją. Przeze mnie, nie został mu nikt. Nikt, kto go potrzebuje. Nikt, kto go kocha. Nadal płaczę, chociaż już się nie trzęsę. Nagle do głowy przychodzi mi dziwna myśl. Przecież Peeta ma... mnie. 
Słyszę dźwięk pękającej gałęzi. Momentalnie zrywam się z ziemi i wpatruję w stronę, z której pochodzi ów odgłos. 
- Katniss? - ktoś wymawia moje imię. To nie może być ON. Proszę, proszę, niech to nie będzie on, błagam w myślach. Wycieram ostatnie łzy i wpatruję się w przybysza. Gdy tylko staje w plamie światła, cofam się i podnoszę łuk. 
- Co tu robisz? - pytam szorstko, patrząc na niego nieufnie. 
- Katniss, coś się stało? Dlaczego płakałaś? - pyta, ruszając w moją stronę. Odsuwam się,  byle być jak  najdalej od niego. Brzydzi mnie.
- Odpowiedz na moje pytanie. Co tu, do cholery, robisz?! - podnoszę głos, cofając się w stronę bezpiecznego lasu. 
- Przyjechałem. Proszę, nie odsuwaj się. Nic ci nie zrobię, obiecuję. Już nie jestem tamtym mężczyzną, którego spotkałaś ostatnio. Katniss, zaufaj mi. Nie wiem co mi się stało. To była jakaś chora zazdrość, przepraszam. Ciebie i Peetę. Nigdy nie życzyłem wam niczego złego. Zostań, usiądźmy i porozmawiajmy. Później możemy zapolować. Co ty na to? - posyła w moją stronę niepewny uśmiech. Widzę w tym przebłysk starego Gale'a. Mimo wszystko, nie mogę mu zaufać i zostać tu ani chwili dłużej. Po prostu nie mogę. Kręcę głową. 
- Nie tym razem. Nie po tym wszystkim. - odwracam się i biegnę drogą, którą tu przyszłam. Przez chwilę słyszę, że za mną biegnie, ale po chwili odgłos cichnie. Tak samo jak dźwięk wody poruszanej przez wiatr. Chowam łuk i kołczan do drzewa. Nie wiem, co zrobić z wiewiórkami, które wywołują zdecydowanie za dużo wspomnień. Rozglądam się dookoła i po chwili znajduję odpowiednie miejsce na nie. Kładę je pod starym drzewem i wychodzę z lasu, oddychając z ulgą.


Truchtem dobiegam do Wioski Zwycięzców. Kieruję się w stronę domu. Muszę wziąć prysznic. 
Kiedy podchodzę pod swój dom, zauważam Peetę siedzącego na schodach. Jego widok mnie rozwesela i delikatnie się uśmiecham. Nie myślę o leśnej przygodzie. 
Kiedy chłopak mnie zauważa, zrywa się z miejsca i podbiega do mnie. Delikatnie bierze moją twarz w dłonie. 
- Gdzie byłaś? Nawet nie wiesz, jak się martwiłem. - styka czoło z moim czołem. Pozwalam mu  na to. Teraz bardzo potrzebuję jego bliskości. 
- Poszłam do lasu na polowanie. Nie chciałam was budzić. - patrzę prosto w jego niebieskie oczy - Przepraszam, że cię przestraszyłam. - po chwili dotykam jego dłoni, które w tym samym momencie mnie puszczają. Uśmiecha się do mnie. 
Zaczął wiać zimny wiatr. Potarłam dłońmi ramiona. Peeta spojrzał na mnie karcącym wzorkiem, po czym ściągnął swoją kurtkę, którą narzucił mi na plecy. Podałam mu klucz do domu.
- Zrobię herbatę, dobrze? - zapytał spoglądając na mnie. Pokiwałam głową. - Tylko nie uciekaj - ta kurtka mi się jeszcze przyda. - śmieję się, a chłopak znika w przejściu. Siadam na schodach i wpatruję się przed siebie. 
Zauważam kwitnące prymulki. Mają piękny, żółtawy odcień. Wpatruję się w nie zauroczona. Niebo się zachmurzyło, ale później znów powinno być słonecznie.
Po dłuższej chwili wraca Peeta. Podaje mi kubek z ciepłym napojem  i siada obok mnie. Biorę łyk herbaty. Ciepło rozchodzi się po moim ciele.
- Peeta? Mogę ci coś powiedzieć? - unikam jego wzroku. Słyszę, że Mellark odstawia kubek i czuję jego oczekujący wzrok, spoczywający na mnie. - Dziś, podczas polowania... - zaczynam cicho i na chwilę przerywam. Podnoszę głowę i spoglądam na niego. Chłopaka z chlebem, któremu zawdzięczam życie. - spotkałam kogoś. - cisza. - Gale'a. Zachowywał się zupełnie inaczej, ale... nie jestem w stanie wytrzymać z nim ani chwili. Był kiedyś dla mnie niemalże rodziną, a teraz... Nie chcę się do niego zbliżać. - Peeta obejmuje mnie ramieniem. Opieram na nim głowę.
- Nie pozwolę, żeby coś ci zrobił. Przysięgam. 
Siedzimy przez chwilę w błogiej ciszy. Rozkoszuję się tym. Wiem, że w końcu musimy o tym porozmawiać. To jest nieuniknione. Jednak to nie ja rozpoczynam temat.
- Co zamierzamy zrobić z Igrzyskami? - słysząc te słowa, prostuję się jak struna. 
- Nie mam pojęcia. One nie mogą się odbyć. - biorę łyk nadal ciepłej herbaty. - Nie pozwolę na to, aby te bezbronne dzieci się pozabijały. Jestem zła na Kapitol, że przez 75 lat używał nas jako swoich zabawek i czerpał przyjemność z oglądania, jak się nawzajem zabijamy. Jednak my tacy nie jesteśmy. Mieliśmy stworzyć NOWE PANEM. - wykrzykuję ostatnie słowa, zła na Paylor i jej podwładnych. - Zasługują na to, co my przeżyliśmy. - wstaję ze schodów i staję na ganku. - Ale to nie jest rozwiązanie. Przemoc nigdy nie będzie rozwiązaniem. Musimy stawić czoło Paylor. Udowodnić jej, że te dzieciaki na to nie zasługują. 
- Razem damy radę. - mówi Peeta. Wchodzę do domu zatrzaskując drzwi i ściągam kurtkę Mellarka. Stoję na środku pokoju patrząc naprzeciw siebie i zaczynam wierzyć w nasze słowa. Damy radę.