niedziela, 22 listopada 2015

#22 - Nowy powrót

Koniecznie włączcie tą muzykę:


Stoję niepewnie przed drzwiami od domu Haymitha. Nie wiem, czy lepiej będzie jeśli się wycofam, czy może jednak mam tam wejść. Pogrążam się w przemyśleniach. Nie czuję nawet zimnego wiatru który wieje, strącając z drzew ostatnie listki. Wpatruję się w drzwi stojąc nieruchomo. Zupełnie jakbym lunatykował. Nie interesuje mnie nic co dzieje się na około, ani czy ktoś przygląda się mojemu dziwnemu zachowaniu. W pewnym momencie z transu wybudza mnie Haymith, który właśnie wychodzi z domu, najprawdopodobniej po ciepłe pieczywo. Nie, na pewno nie po to myślę. Pieczywo mogłem przynieść mu ja. Tak więc próbuje się wymknąć po alkohol. Łamie nasze wspólne zasady o piciu. Właściwie to nie wiem czy są one jeszcze ważne. W każdym bądź razie jeśli ja mogę je przestrzegać to on też powinien. Gdy Gale zabrał mi Katniss, a w ostatnim tygodniu po tym wszystkim bezczelnie pojawił się w lesie dystryktu, ja się powstrzymałem. Nie rozumiem tylko czemu on to robi? Przynosi mu to jakąś satysfakcję, że może postawić na swoim?
Haymith pstryka mi dłońmi przed twarzą chcąc mnie do końca wybudzić z przemyśleń.
- Własnego nie masz łóżka, że śpisz mi przed drzwiami? - pyta poirytowany, że unicestwiłem jego plany. Trochę zawstydzony przeczesuję dłonią włosy.
- Tak właściwie to chciałem z tobą pogadać. Ale jeśli nie masz czasu... - ustępuję mu drogę, robiąc krok do tyłu.
- Czy to coś ważnego? Aż tak bardzo, że nie mogło poczekać do wieczoru? - opiera się o framugę. Widać po jego twarzy zdenerwowanie, a zarazem zawiedzenie.
- No wiesz... Chciałem potem udać się do Katniss i byłoby mi to tak trochę nie na rękę. A tak właściwie to gdzie ty się wybierasz?
- Nie powinno cię to interesować, szczeniaku. - Haymitch stara się ukryć frustrację, jednak słabo mu to wychodzi
- Z tego co się orientuję za kilka dni, być może nawet jeszcze dziś miała pojawić się Effie. Chyba nie chcesz aby widziała cię w stanie o którym obydwoje w tej chwili myślimy. - mierzę go wzrokiem. Jest on  sprytny, ale zapomina o fakcie, że to ją mam lepszą pamięć.
- Właśnie. Tak więc skąd wiesz, że z tej okazji nie wybierałem się do fryzjera? - marszczy czoło, a jego usta wykrzywiają się w grymasie.
- Proszę cię - zaczynam się śmiać. - Kto normalny o zdrowych zmysłach podjąłby się wyzwaniu okiełznać tą czuprynę? - uśmiecham się. Haymitch patrzy na mnie wzrokiem jakbym był jego nową ofiarą, po czym mnie przepuszcza.
W jego mieszkaniu jak zwykle jest dziwnie, jednak tym razem coś wydaje mi się nie tak. Nie śmierdzi tu już alkoholem. Czegoś mi w nim brakuje. A może nie brakuje, tylko mi się tak zdaje? Znam jego dom bardzo dobrze. W końcu jest on taki sam jak mój. Pokoje rozmieszczone są w tych samych miejscach, meble są takie same, tylko innego koloru.
Chociaż znam dom Haymitcha, Katniss i mój - nie czuję się w nich dobrze. Brakuje mi mojej piekarni, rodziny i przeszłości. Połowa rzeczy po osaczaniu zanikła gdzieś głęboko w pamięci i nie potrafię sobie jej przypomnieć. Czasami czuję się pusty, jakby skrawek mojej duszy odszedł tak jak mój dystrykt i moja rodzina.
Siadam na krześle w kuchni. Haymitch wchodzi za mną i również przysiada. Przez chwilę panuje cisza, którą mój mentor przerywa.
- Chodzi o nią?
- Tak. - odpowiadam prawie bezgłośnie. Jak on mógł się domyślić po co przyszedłem?
- Chodzi o Gale? Nie zabierze jej, nie tym razem. - Haymitch wstaje i nalewa sobie herbaty do kubka, po czym opiera się o blat.
-Wiem. - próbuję powiedzieć coś więcej, jednak nie jestem w stanie. Po chwili znów się odzywam. - Ale wolałbym ją mieć przy sobie. Wszystko teraz znowu się miesza. Gale, igrzyska... Haymitch... - patrzę na niego. W jego oczach maluje się zaskoczenie i ciekawość - ...wszystko mi się już miesza. Jakby wracało to, co było po osaczaniu, tylko że silniejsze i dziwniejsze. Nie jest tak, że chcę zrobić coś Katniss, właśnie na odwrót. Chce ją mieć przy sobie, zawsze. A co najgorsze boję się, że to może się zmienić.

Z perspektywy Katniss
Mija południe. Siedzę na schodach przed domem, jak to robię ostatnimi czasy i głaszczę Jaskra. Po śmierci Prim strasznie zmieniły się moje relacje do tego stwora. Czuję, jak do oczu zaczynają napływać mi łzy. Samo wspomnienie o mojej kochanej, młodszej siostrze budzi we mnie strach i lęk przed przeszłością. Moja mała kaczuszka nigdy się nie zakocha. Nigdy nie pocałuje pierwszy raz chłopaka. Już nigdy ja jej nie zobaczę.
Słyszę miauczenie i syczenie. Spoglądam na Jaskra, który spiął się na moich kolanach. Nie rozumiem z jakiego powodu. Chyba nie czyta mi w myślach i reaguje tak na moje wspomnienie o Prim. Nie, to coś innego.
Spoglądam przed siebie i widzę jakąś kobietę, o lekkiej, jasnej cerze i blond włosach do ramion. Ubrana jest w czarny, rozpięty płaszcz, kremowe kozaki do kolan i czarne, materiałowe spodnie. Na szyi ma kremowy szal, a w ręku torbę. Nie mam pojęcia kto to, gdyż osoba jest za daleko. Wytężam wzrok aby dostrzec zarys twarzy. Pierwsze co przychodzi mi na myśl, że to może być moja mama, jedna budowa jej ciała jest zupełnie inna niż nieznajomej. Zrzucam Jaskra z nóg, podnoszę się ze schodów i udaję w stronę kobiety.
- Katniss! - słyszę bardzo znajomy głos. Tak dobrze mi znany. Głos, który wspierał mnie w pociągu. Głos, osoby która poniekąd wybrała mnie i moją siostrę do stanięcia twarzą w twarz ze śmiercią. Nie, to nie jest jej wina, że to zrobiła. To było jej zadanie, skąd widziała że akurat tak się stanie? W każdym bądź razie ona mnie wspierała. Tylko skąd u niej taka zmiana?
- Effie - mówię pod nosem i podbiegam do niej, wpadając jej w ramiona.
- Jak dawno cię nie widziałam. Chyba pora zrobić coś z włosami - zaczęła się cicho śmiać. Na początku nie zrozumiałam jej żartu. Uśmiechnęłam się delikatnie.
- Pierwszy raz widzę cię w prawdziwej odsłonie - szepczę, nie chcąc aby Peeta i Haymitch nas usłyszeli.
- Owszem. Znudziło mi się już noszenie tych kolorowych głupich fryzur i sukieneczek dla dzieci. Po za tym, chyba ktoś musi zmienić modę w Kapitolu, co? - uśmiechnięta łapie mnie za rękę i ciągnie do domu Haymitcha. Tylko czemu akurat do niego, a nie do mnie czy Peety?
Drzwi już po paru sekundach otwierają się, a w nich pojawia się mój mentor. Patrzy ze zdziwieniem na Effie, a następnie na mnie. Jego twarz przybiera wyraz jakby chciał się mnie spytać ,,Kto to jest?". Po chwili orientuje się, kto przed nim stoi. Otwiera oczy szerzej ze zdziwieniem, jakby wydawało mu się, że śni, a następnie bierze Effie w objęcia.
Myślę, że może zostawię ich na tę chwilę samych i pójdę po Peetę. Zapewne nie byłby zadowolony gdybyśmy go nie zaprosili. Uśmiecham się pod nosem po czym po cichu odchodzę od nich i podbiegam pod dom obok. Pukam, jednak nikt mi nie otwiera. Powtarzam czynność, ale nadal nikt nie odpowiada. Zaczynam się niepokoić więc naciskam klamkę. Drzwi bez jakiegokolwiek oporu się otwierają. Peety jednak nigdzie nie ma. Ani w kuchni, ani w salonie. Myślę, że może być w swojej pracowni. Udałam się schodami w dół, do piwnicy. Nie ma go tam, ale dostrzegam coś zupełnie innego. Na sztaludze jest jeszcze niedokończony portret Prim. Obok na podłodze leży kolejno portret Finnicka, jego rodziców i braci, Rue, ułożonej pośród kwiatów, a na końcu naszej czwórki - mnie, jego, Haymitcha i Effie.
Czuję, jak do oczu napływają mi łzy. To co zrobił było piękne. Zamknęłam powieki starając się stłumić łzy i przestać myśleć o powracających wspomnieniach z wszystkimi tymi osobami za wyjątkiem jego rodziców oraz braci. Żałuję teraz, że nie miałam z nimi kontaktu i tak słabo ich znałam. W pewnej chwili poczułam ciepło i czyjeś ręce obejmujące mnie w pasie.
- Podoba ci się? - słyszę głos. Głos, który mnie uspokaja. Przez który czuję się bezpieczniejsza. Obracam się gwałtownie i wtulam się w Peetę. Jego silne ramiona obejmują moje mizerne ciało. Nie potrafię złapać oddechu.
Patrzę w jego oczy. Widzę w nich ból ale i szczęście. To samo czuję w obecnej chwili. Jesteśmy tacy podobni, a za razem tacy różni. Podnoszę się delikatnie na palcach i opieram czoło o jego czoło.
- Dziękuję. - szepczę. Peeta dotyka wargami moich warg. Tak bardzo mi tego brakowało. Tej bliskości. Przypomniało mi się jak całowaliśmy się na arenie ćwierćwiecza. Jak mnie chronił. Jak ważną jestem dla niego osobą. Przytulam go jeszcze mocniej. Chcę, aby ta chwila trwała wiecznie, tak jednak nie może być. Odsuwam się delikatnie.
- Peeta, przyjechała Effie. Jest u Haymitcha. - mówię rozczarowana, a zarazem szczęśliwa.
Peeta łapie mnie za rękę i razem idziemy do domu naszego mentora. Gdy tylko wchodzimy Peeta przystaje tak samo zaskoczony jak Haymitch i po części ja. Spodziewał się Effie, którą widzieliśmy tyle razy na dożynkach i w pociągu. Która przygotowywała nas na wywiady, i na turnee. Która miała prawie wszystkie odcienie włosów od złotego aż po różowy i niebieski. Której sukienki były tak duże i długie, że ciągnęły się 5 metrów za nią. A tu widzi jakąś w połowie nieznaną kobietę, która siedzi na kanapie Haymitcha i pije herbatę. 
- Herbaty? - Haymitch zwraca się do nas przechodząc przez korytarz, po drodze potrącając Peetę w ramię.
- Poprosimy. - mówię, również za Peetę bo wiem, że jeszcze trochę potrwa zanim przyzwyczai się do "nowej" Effie. 
Peeta siada na fotelu, ja na jego oparciu. Zaczynamy rozmawiać z Effie, jak doszło do takiej zmiany. Oczywiście nie możemy ominąć wątków na temat naszego wyglądu, ale to chyba w niej zostanie już zawsze. Potem dołącza się do nas również Haymitch. 
Poruszamy temat igrzysk, Kapitolu oraz Paylor. Effie mówi nam co słychać u Annie i małego Finnicka, oraz jak trzyma się Beetee.
- Postanowiłam, że przeprowadzę się do was. - informuje nas w pewnym momencie. Haymitch uśmiecha się pod nosem. Ściskam mocno Effie, a Peeta częstuje nas ciastem które upiekł wczorajszego popołudnia. Wieczorem ustalamy, że Effie będzie przez najbliższe dni mieszkać u mnie, a potem coś się wykombinuje.

♪♫♪♫♪♫♪♫♪♫♪♫♪♫♪♫♪♫♪♫♪♫♪♫


Witamy was kochani! Jak zapewne widzicie pojawia się kolejny rozdział.
W tym momencie chciałybyśmy podzielić się kilkoma słowami od nas.
Daga:
A więc. Po 1: przepraszam was, że tak długo nie było żadnych wiadomości ode mnie. Zaczął się rok szkolny, a uczęszczanie do szkoły plastycznej wcale nie daje mi więcej czasu. Wręcz przeciwnie. Kolejny temat to, że dokładnie 2 dni temu była premiera ostatniej części Kosogłosa. Od obejrzenia ostatniej części coś się w moim życiu zmieniło. Tak jakby jakaś część mnie odeszła. Dalej rozpaczam, że to już koniec naszej przygody i czekania na kolejne zwiastuny czy premiery. Że już nigdy nie ujrzymy Jen, Josha, Liama, Sama i całej reszty w jednym filmie, w nowej scenie i dawnej roli. Tak się stało, że płakałam przez cały film przez co niestety nie pamiętam połowy scen. Jedyne co mi zapadło w pamięć (UWAGA SPOILERY!) to scena z Hayffie, epilog ♥ I najgorsze sceny podczas których najbardziej płakałam, a najbardziej je zapamiętałam: śmierć Prim i Finnicka (KONIEC SPOILERÓW!) Jest to dla mnie trudne, żegnać się w tym momencie z aktorami, i całą tą historią, ale głowa do góry! Zawsze jesteśmy jeszcze my. Mam nadzieję, że nie przepadniemy jak większość fandomów i utrzymamy się pomimo tej trudnej chwili. Damy radę. Dziękuję, że jesteście, dziękuję Pani Collins za napisanie tak wspaniałej trylogii. Za to, że odmieniła moje życie. Po 3: zmotywowałam się tym sposobem do pisania kolejnych notek i starania się nie zakończyć dla was tej opowieści. Obiecuję, że w miarę moich możliwości rozdziały będą pojawiały się jak najczęściej.
Jeszcze raz dziękuję, że jesteście i że dotrwaliście do tego końca. Dzięki wam jest jeszcze nadzieja, że nasz fandom przeżyje :) ♥

Sophie:
Po wyjściu z sali kinowej, po całonocnym maratonie Igrzysk Śmierci, cała zapłakana, poczułam, że jakaś część mnie odchodzi. Jest to okropne uczucie. Trochę, jak wybudzenie się z pięknego snu. Takiego, którego nie ma się ochoty kończyć. Nie będę pisać tego samego co Daga, chociaż myślę to samo. Jestem załamana.
Daga była za mną na maratonie. Wiecie, jakie były moje pierwsze słowa do niej? Że ma się spiąć i napisać nowy rozdział. Jest to historia, która nigdy nie powinna się skończyć. Nie zapominajcie, że epilog jest kiedy Kotna i Peeta mają po ok. 35 lat, a więc mamy jeszcze dużo czasu :)
Okropnie trudno mi się żegnać z tymi cudownymi ekranizacjami i całą historią. Ale coś mnie pociesza. Przecież jesteście jeszcze WY - trybuci. Mam nadzieję, że nasza historia będzie długa i będą o nas pisać w podręcznikach do historii ;)
Trzymajcie się ciepło i śledźcie dalsze losy Peety, Katniss, Haymitcha i Effie. Postaram się, żeby rozdziały były częściej. Obiecuję Wam to. Sama uzależniłam się od tej historii ♥

sobota, 1 sierpnia 2015

#21 - Problemy z wiewiórkami

Ale ten czas szybko leci.
Niedawno zaczęłam, a tu już za nami 20 rozdziałów :)
Teraz przez wyjazdy będę szukała nowych pomysłów.
I Sophie na pewno mi pomoże się ogarnąć trochę z notkami, a co ważne zmotywuje mnie xD
Staram się również napisać trochę notek do przodu, abyście mieli co czytać podczas naszych wyjazdów. 
Ten rozdział praktycznie w całości jest napisany przeze mnie - dajcie znać, czy jest okej ;) -S
Zapraszamy!
D&S

Dzisiaj pierwszy raz od zakończenia rebelii, wybieram się na polowanie. Nie mówię, nic Haymitchowi ani Peecie. Jest wczesny ranek i nie chcę ich budzić. Co gorsza nie chcę wchodzić do domu ani jednego ani drugiego. Czuję się nieswojo i nie przyswajam zapachu alkoholu, którym unosi się w domu Haymitcha. Co do Peety, nie chcę powracających wspomnień. Zapachu chleba, i całej tej reszty. 
Wychodzę poza ogrodzenie, tym razem już nie pod napięciem. Minęło trochę czasu od ostatniego polowania, przez co muszę przypomnieć sobie jak wygląda tak dobrze dotąd znany mi las. Zaczynam szukać drzewa w którym schowałam mój kołczan i łuk. 
Kiedy w końcu go znajduję, myślę, o tych wszystkich przygodach jakie przeżyłam w tym miejscu z Galem. Jeszcze przed pierwszymi Igrzyskami. Moimi i Peety. Nie mogę o nim zapomnieć. Czuję się okropnie, odtrącając go, ale nie jestem w stanie tego zrobić. Zwłaszcza, po jego osaczaniu i śmierci Prim. Czasami mam wrażenie, że Igrzyska nadal trwają. Jedyne, co mam ochotę wtedy zrobić to zakopać się w pościeli, ściskając w dłoni perłę którą dostałam na arenie-zegarze i zapomnieć o tym wszystkim. Nie chcę przyznać się przed sobą, ale potrzebuję kogoś, to mnie wesprze i odgrodzi moje przeszłe życie od teraźniejszego. 
Wreszcie znajduję odpowiednie drzewo. Wkładam rękę w dziurę. Uśmiecham się, czując strukturę mojego łuku. Wyciągam go i przyglądam mu się, z uwagą studiując każdy szczegół. Wydaje mi się dopasowany, idealny. 
Ponownie wkładam rękę w konar drzewa. Wyciągam kołczan ze strzałami, który od razu przerzucam przez ramię. Czując ciężar łuku w mojej dłoni, ruszam przed siebie.
Zmierzam nad jezioro, aby dać sobie chwilę na przemyślenia. Tam będzie mi się najlepiej zastanawiało nad tym wszystkim. Po drodze udaje mi się upolować parę wiewiórek, nic szczególnego. Nagle zalewa mnie fala wspomnień. Myślę o panie Mellarku, mężczyźnie, które miał nad wyraz dobre serce. I  był ojcem Peety. 
Zdaję sobie sprawę, że jestem już nad jeziorem. Dopiero teraz pozwalam sobie na to, aby stracić nad sobą kontrolę, całkowicie oddając się uczuciom. 
Upuszczam łuk, kołczan ześlizguje mi się z ramienia. Upadam na kolana. Tracę kontrolę nad sobą. Uderzam pięścią w ziemię, starając pozbyć się tych wszystkich uczuć. Łzy spływają mi po policzkach. To moja wina, wmawiam sobie. 
Wreszcie siadam. Wkładam głowię między kolana i biorę szybkie, ale głębokie oddechy.
To przeze mnie rodzice Peety nie żyją. Przeze mnie, nie został mu nikt. Nikt, kto go potrzebuje. Nikt, kto go kocha. Nadal płaczę, chociaż już się nie trzęsę. Nagle do głowy przychodzi mi dziwna myśl. Przecież Peeta ma... mnie. 
Słyszę dźwięk pękającej gałęzi. Momentalnie zrywam się z ziemi i wpatruję w stronę, z której pochodzi ów odgłos. 
- Katniss? - ktoś wymawia moje imię. To nie może być ON. Proszę, proszę, niech to nie będzie on, błagam w myślach. Wycieram ostatnie łzy i wpatruję się w przybysza. Gdy tylko staje w plamie światła, cofam się i podnoszę łuk. 
- Co tu robisz? - pytam szorstko, patrząc na niego nieufnie. 
- Katniss, coś się stało? Dlaczego płakałaś? - pyta, ruszając w moją stronę. Odsuwam się,  byle być jak  najdalej od niego. Brzydzi mnie.
- Odpowiedz na moje pytanie. Co tu, do cholery, robisz?! - podnoszę głos, cofając się w stronę bezpiecznego lasu. 
- Przyjechałem. Proszę, nie odsuwaj się. Nic ci nie zrobię, obiecuję. Już nie jestem tamtym mężczyzną, którego spotkałaś ostatnio. Katniss, zaufaj mi. Nie wiem co mi się stało. To była jakaś chora zazdrość, przepraszam. Ciebie i Peetę. Nigdy nie życzyłem wam niczego złego. Zostań, usiądźmy i porozmawiajmy. Później możemy zapolować. Co ty na to? - posyła w moją stronę niepewny uśmiech. Widzę w tym przebłysk starego Gale'a. Mimo wszystko, nie mogę mu zaufać i zostać tu ani chwili dłużej. Po prostu nie mogę. Kręcę głową. 
- Nie tym razem. Nie po tym wszystkim. - odwracam się i biegnę drogą, którą tu przyszłam. Przez chwilę słyszę, że za mną biegnie, ale po chwili odgłos cichnie. Tak samo jak dźwięk wody poruszanej przez wiatr. Chowam łuk i kołczan do drzewa. Nie wiem, co zrobić z wiewiórkami, które wywołują zdecydowanie za dużo wspomnień. Rozglądam się dookoła i po chwili znajduję odpowiednie miejsce na nie. Kładę je pod starym drzewem i wychodzę z lasu, oddychając z ulgą.


Truchtem dobiegam do Wioski Zwycięzców. Kieruję się w stronę domu. Muszę wziąć prysznic. 
Kiedy podchodzę pod swój dom, zauważam Peetę siedzącego na schodach. Jego widok mnie rozwesela i delikatnie się uśmiecham. Nie myślę o leśnej przygodzie. 
Kiedy chłopak mnie zauważa, zrywa się z miejsca i podbiega do mnie. Delikatnie bierze moją twarz w dłonie. 
- Gdzie byłaś? Nawet nie wiesz, jak się martwiłem. - styka czoło z moim czołem. Pozwalam mu  na to. Teraz bardzo potrzebuję jego bliskości. 
- Poszłam do lasu na polowanie. Nie chciałam was budzić. - patrzę prosto w jego niebieskie oczy - Przepraszam, że cię przestraszyłam. - po chwili dotykam jego dłoni, które w tym samym momencie mnie puszczają. Uśmiecha się do mnie. 
Zaczął wiać zimny wiatr. Potarłam dłońmi ramiona. Peeta spojrzał na mnie karcącym wzorkiem, po czym ściągnął swoją kurtkę, którą narzucił mi na plecy. Podałam mu klucz do domu.
- Zrobię herbatę, dobrze? - zapytał spoglądając na mnie. Pokiwałam głową. - Tylko nie uciekaj - ta kurtka mi się jeszcze przyda. - śmieję się, a chłopak znika w przejściu. Siadam na schodach i wpatruję się przed siebie. 
Zauważam kwitnące prymulki. Mają piękny, żółtawy odcień. Wpatruję się w nie zauroczona. Niebo się zachmurzyło, ale później znów powinno być słonecznie.
Po dłuższej chwili wraca Peeta. Podaje mi kubek z ciepłym napojem  i siada obok mnie. Biorę łyk herbaty. Ciepło rozchodzi się po moim ciele.
- Peeta? Mogę ci coś powiedzieć? - unikam jego wzroku. Słyszę, że Mellark odstawia kubek i czuję jego oczekujący wzrok, spoczywający na mnie. - Dziś, podczas polowania... - zaczynam cicho i na chwilę przerywam. Podnoszę głowę i spoglądam na niego. Chłopaka z chlebem, któremu zawdzięczam życie. - spotkałam kogoś. - cisza. - Gale'a. Zachowywał się zupełnie inaczej, ale... nie jestem w stanie wytrzymać z nim ani chwili. Był kiedyś dla mnie niemalże rodziną, a teraz... Nie chcę się do niego zbliżać. - Peeta obejmuje mnie ramieniem. Opieram na nim głowę.
- Nie pozwolę, żeby coś ci zrobił. Przysięgam. 
Siedzimy przez chwilę w błogiej ciszy. Rozkoszuję się tym. Wiem, że w końcu musimy o tym porozmawiać. To jest nieuniknione. Jednak to nie ja rozpoczynam temat.
- Co zamierzamy zrobić z Igrzyskami? - słysząc te słowa, prostuję się jak struna. 
- Nie mam pojęcia. One nie mogą się odbyć. - biorę łyk nadal ciepłej herbaty. - Nie pozwolę na to, aby te bezbronne dzieci się pozabijały. Jestem zła na Kapitol, że przez 75 lat używał nas jako swoich zabawek i czerpał przyjemność z oglądania, jak się nawzajem zabijamy. Jednak my tacy nie jesteśmy. Mieliśmy stworzyć NOWE PANEM. - wykrzykuję ostatnie słowa, zła na Paylor i jej podwładnych. - Zasługują na to, co my przeżyliśmy. - wstaję ze schodów i staję na ganku. - Ale to nie jest rozwiązanie. Przemoc nigdy nie będzie rozwiązaniem. Musimy stawić czoło Paylor. Udowodnić jej, że te dzieciaki na to nie zasługują. 
- Razem damy radę. - mówi Peeta. Wchodzę do domu zatrzaskując drzwi i ściągam kurtkę Mellarka. Stoję na środku pokoju patrząc naprzeciw siebie i zaczynam wierzyć w nasze słowa. Damy radę.

środa, 1 lipca 2015

#20 - Przeznaczenie

Tak, tak. Miał być w piątek.
Miałam strasznego lenia, i jeszcze koniec roku i to wszystko ;c . (Daga)
Naprawdę was przepraszamy. 
No ale już nie przeciągając.
Zapraszamy!
D&S

- Spotkanie zostało przełożone. - Haymitch siada na wolnym krześle obok Effie, łapie kawałek bułki i nóż z nałożonym masłem.
- To wszystko przez to, że wyszłam za tym facetem? - mówię z opuszczoną głową, nie zwracając uwagi na jedzenie na moim talerzu.
- Nie można go było kontynuować. Gdy wyszłaś, on poleciał za tobą. - Haymitch kiwa głową w stronę Peety. -Tak więc, nie było sensu dalej tam siedzieć.
- Pragnę przypomnieć, że ty również chciałeś za nią iść. - Peeta patrzy na Haymitcha wzrokiem pełnym nienawiści.
- Ale nie poszedłem.
- Nie obwiniaj o to tylko jej. - do pokoju wchodzi Annie, z włosami upiętymi na szybko i jeszcze trochę zaspanymi oczami. - I przestańcie się kłócić, bo nie dojdzie do porozumienia.
- No więc, kiedy ma być? - Johanna znudzona kłótnią, widząc, że wszystko się uspokaja odzywa się.
- Dzisiaj.



- Mam nadzieje, że dzisiaj nikt nie ucieknie - Paylor mierzy mnie wzrokiem siadając.

- Jeśli mowa o ucieczce, to gdzie ten ulubiony "żołnierz"? - Johanna jak zwykle nie potrafi się powstrzymać, by nie powiedzieć czegoś nieodpowiedniego w nieodpowiedniej chwili.
- Niestety, nie mógł dzisiaj się zjawić. - Widać po jej zirytowanej twarzy, że chciałaby już zacząć.
Siedzę cicho przez większość spotkania, gdy Paylor opowiada o  naszych zasługach. Nie zgadzam się z ich połową ale zachowuję to w tajemnicy. Potem opowiada o tym jak dystrykty się pozmieniały, wtajemnicza nas w sprawy  Kapitolu, rozpoczyna dyskusję. Ciągle siedzę w ciszy. Przyglądam się tylko aby wiedzieli, że słucham. Ciągle trapi mnie wczorajszy tajemniczy gość który zjawił się na spotkaniu. Przypominają mi się słowa Paylor: ,,Jest po części zwycięzcą". Co to mogło oznaczać? Czemu się nam nawet nie przedstawił? Potem przypomina mi się mój sen. Po części mój, bo jak się okazało - również Peety. Te dwa "wydarzenia" nachodzą na siebie i plączą mi się w głowie. Wszystko się miesza, i zostaję wybita z transu.
- Katniss, pytałam o coś. - Paylor spogląda na mnie gniewnie. Zdezorientowana rozglądam się po moich przyjaciołach, szukając pomocy i wsparcia. Czuję na dłoni uścisk Peety, muszę odpowiedzieć, ale nie wiem jak. Spoglądam na Haymitch'a błagającym wzrokiem. Mój mentor, nie ma pojęcia jak mi pomóc.
- Przepraszam, można powtórzyć? - wyduszam z siebie po pewnej chwili.
- Oh...już nieważne. - Paylor kręci z rezygnacją głową. - Mogę przejść teraz do tematu, dla którego głównie się tu spotkaliśmy?
Kiwamy wszyscy na zgodę głową. 
- No więc. Po zakończeniu rebelii i wojny z Kapitolem nasza dawna prezydent zwołała zebranie. I chciałabym poruszyć temat który właśnie na tamtym zebraniu omawialiście. - Paylor mówi ze spokojem, trzymając dłonie splecione na stole. Zastanawia mnie tylko, skąd ona wie o czym my wtedy mówiliśmy i jakim prawem wspomina ten temat. Coin umarła, to powinno być nieważne, zapomniane. Ona jednak pokazuje, że w jakimś stopniu ma nad nami przewagę. Ściskam mocniej dłoń Peety, dając do zrozumienia, że muszę wyjść, że nie mogę tego słuchać.
- Mamy jeszcze raz głosować? - Jo wybucha. Chyba i jej nie podoba się pomysł powrotu do przeszłości. Przez te kilka miesięcy dużo przemyśleliśmy, co zrobiliśmy nie tak i zapewne jeśli mielibyśmy teraz głosować drugi raz nikt by nie poparł tego pomysłu.
- Nie. Decyzja z tego co wiem już zapadła. Teraz wystarczy tylko zorganizować losowanie i po to mi właśnie jest mi potrzebna pani, panno Trinket. - Paylor ukradkiem spogląda na Effie, po czym kontynuuje. - Następnie będę prosiła was. - Rozgląda się po sali -  Abyście zostali po raz kolejny, albo i pierwszy- skupia się na mnie i Peecie - mentorami. - kończy.
Spoglądam błagalnie na Haymitcha.
- Nie ma mowy. - odzywa się. - To miało się zakończyć raz na zawsze. - dodaje.
- Panie Abernathy, z tego co wiem, głosował pan wtedy na "tak". Więc nie do końca rozumiem pański sprzeciw. - Paylor mówi szorstko.
- Ja również głosowałam wtedy na "t0ak", ale jak pani zapewne wie, i co widać na pani przykładzie - ludzie się zmieniają. Tak więc albo pani zakończy ten temat i do niego nigdy nie wróci... - Jo również jest przeciwna.
- Albo, będzie musiała sobie pani znaleźć nowych mentorów. - Peeta przerywa Johannie.
- No i opiekuna. - Dodaje Effie.
Paylor, siedzi przez chwilkę w ciszy, szukając argumentów dzięki którym będzie nad nami górować.
- Może mi się wydaje, ale wtedy została podpisana umowa - Podpiera się na ręce. - dzięki której nie możecie zrezygnować. - uśmiecha się.
- To się naprawdę źle skończy. - Annie odzywa się chyba pierwszy raz od początku spotkania.
- Przykro mi, ale nie ma odwrotu. Chcecie, czy nie - Paylor spogląda z uśmiechem na każdego z nas - znowu będziecie odgrywali ważną rolę w Panem.
- Chyba, że po prostu nie stawimy się na czas w Kapitolu - mówię głosem wypranym z emocji.
- Rozważę pomysł wysłania po was moich strażników. - widać na jej twarzy satysfakcję. - Tak więc, wyślę do was listy, z terminem przyjazdu do Kapitolu i dokładną rozpiską waszej roli. Oraz tego do kogo przydzielę naszego gościa specjalnego.
Spoglądam na Peetę. Dobrze wiemy kto jest tym gościem specjalnym. Każdy z nas wie. Jednak mam co do tego złe przeczucia.
- Możecie już iść. Jutro wracacie do dystryktów. - Paylor kończy swoją przemowę, po czym wstaje i wraca do swojego gabinetu.
- Co za... - Johanna powstrzymuje się od obrażenia "szanownej " pani prezydent.
Każdy powoli wstaje i całą grupą wracamy do dawnego, albo i może już obecnego ośrodka szkoleniowego, w którym znajdują się nasze sypialnie. W ciszy i w skupieniu rozważając dzisiejsze spotkanie.

wtorek, 28 kwietnia 2015

#19 - Nieprzespana noc

Po tak długiej przerwie spowodowanej naszym brakiem czasu (włączając w to nutkę lenistwa :D )
Zapraszamy na rozdział ! :)
Kolejna notka prawdopodobnie w piątek.
Ostatni rozdział wam zapewne strasznie poplątał :D
D&S


Z perspektywy Peety:
 Podnoszę się gwałtownie. Zerkam na zegarek leżący na szafce koło łóżka. Jest 02:42. Ocieram z czoła krople potu. Przez głowę przelatuje mi mnóstwo myśli związanych z Katniss. Wszystko mi się poplątało, jakby z powrotem wracały wspomnienia. Problem w tym, że nie te dobre. Powoli przestaję wierzyć w to, że byłem osaczany. I chociaż jakaś cząstka mnie próbuje przebić negatywne myśli, zmęczony ulegam. Osuwam się na poduszkę i wtapiam w nią twarz chcąc odizolować się od otaczającego mnie świata. Leżę bezczynnie paręnaście minut, a może i nawet kilka godzin. Nie mogę spać, a czas płynie nieubłaganie szybko. Rzucam się z jednego boku na drugi.Ciągle przychodzą mi na myśl rzeczy związane z nią. I nie zawsze są one dobre. Podchodzę do dużego okna obejmującego całą ścianę i w lekkim blasku, przypatrując się uważnie dostrzegam swoje odbicie. Moje oczy podkrążone w odbiciu wyglądają jakby był ciemnością. Za oknem księżyc świeci mocniej niż zawsze oświetlając pogrążone w mroku miasto.
Peeta! znowu słyszę jej głos jakby ciągle oczekiwała pomocy. Jakby była gdzieś koło mnie i szeptała mi to do ucha. Odwracam się instynktownie lecz nikogo za mną nie widzę. Peeta! krzyk znowu się powtarza tyle, że tym razem jest donośniejszy. On wcale nie brzmi jak złudzenie. Ten głos jest inny. Jest ciepły i taki jaki zawsze pamiętam. Ona mnie woła.
Wybiegam z pokoju do wypełnionego mrokiem korytarza. Z początku nic nie widzę, więc staram się iść ostrożnie, ale potem moje oczy przyzwyczajają się do ciemności więc przyśpieszam.
Dostrzegam zarys jej cała. Siedzi oparta o ścianę, z ugiętymi w kolanach nogami o które zaplotła ręce. Słyszę jej cichy jęk.
- Ej, coś się stało? - pytam podbiegając do niej i upadając koło niej na kolana. Staram się odgonić złe myśli, które powrócił gdy ją ujrzałem.
W odpowiedzi słyszę tylko cichy szloch.
- Nie płacz. Powiesz mi o co chodzi? - powtarzam swoje pytanie.
- Coś jest ze mną nie tak - mówi cichym głosem.
- Uspokój się. Połóż się, porozmawiamy rano. - powoli się podnoszę i wyciągam rękę, aby pomóc jej wstać. Ona jednak zerka tylko do góry patrząc mi w oczy. Dopiero teraz dostrzegam, że jej twarz jest cała opuchnięta od płaczu, a oczy czerwone. Ona cała drży.
- Ile już tu siedzisz? - odsuwam rękę, wiedząc, że trzymanie jej w niczym nie pomoże bo ona i tak nie wstanie.
Jej odpowiedz jest naprawdę interesująca. Ona nawet mi nie odpowiada.
- Zaniosę cię do pokoju.- staram się nie okazywać tego, że jej zachowanie jest irytujące. Nachylam się by ją podnieść lecz ona odsuwa się w bok. Jakby nagle coś się zmieniło. Jakbym był obcym facetem.
- Okej, nie chcesz rozmawiać to nie. - to ona nauczyła mnie jak powstrzymywać się od ataków. Gdyby nie to zapewne teraz leżałaby tu martwa. Odwracam się i powoli odchodzę.
- Śnił mi się sen. - odpowiada załamanym głosem. Przypomina mi się mój sen który przeżyłem dzisiejszej nocy. Staję w miejscu. - On był inny niż zwykłe.
- Co ci się śniło? - pytam nie odważając się odwrócić.
- Że...że... - słyszę, że próbuje powstrzymać łzy. - Umarłam, byłam sama w mroku. Prawie tak, jak teraz. Siedziałam tam długo aż zaczęłam gadać do siebie... a raczej do ciebie. Potem mój sen się momentalnie urwał jakbym zapadła się pod ziemię. - wiem, że to co powiedziała było dla niej trudne. Odwracam się do niej i otulam ją. Z jej oczu lecą łzy wielkości grochu.
- Ja też miałem sen. - trudno mi o tym wspominać. O tym jak ją straciłem. Przełykam ślinę. - Sen o tym, że zostawiłaś mnie. Odeszłaś. - zastanawiam się czy mówić dalej, czy lepiej nie, gdyż słyszę, że zamiast się polepszyć ona płacze jeszcze mocniej. - Naprawdę nie wiem czy to po prostu zbieg okoliczności, ale nam, Katniss, śniły się te same sny.

czwartek, 2 kwietnia 2015

#18 - Pogrzeb

Pewnie wiele osób pomyślało ,że tamten rozdział to Prima Aprilis.
Nie, to normalny rozdział :)
Zapraszamy !
D&S
Z perspektywy Peety:
 Minął tydzień. Od kilku dni nie ruszam się z pokoju, nic nie jem, z nikim nie rozmawiam. Haymitch czasami przychodzi z myślą, że coś się zmieniło. Co noc odkąd jej nie ma śnią mi się koszmary. A co gorsza związane są z nią. Jakby nie wystarczał ból, który opanował mnie całego po jej utracie. Czuje jakby ktoś mą manipulował, i robił to specjalnie. ,,- Nie, Peeta nie możesz jeść. Nie możesz pić. Jeśli się odezwiesz to ból będzie większy. Nie rób tego."  Czuje narastający ból głowy. Podnoszę się z łóżka i idę do łazienki wziąć szybki i ciepły prysznic, który może choć trochę zdejmie ciężar z mojego ciała. Spoglądam w lustro. Moja twarz jest opuchnięta przez płacz. Na policzkach mam czerwone ślady po łzach. Nie do końca rozumiem jeszcze prysznicy z Kapitolu, więc klikam przypadkowe przyciski. Dopiero po 2 minutach mogę ochłonąć w ciepłej wodzie.

Czemu ona się poddała? Mogła przeżyć. Ciągle koło niej siedziałem. Czekałem aż się obudzi. Miała szansę. Czemu odpięli od niej przyrządzenia podtrzymujące bicie serca? Podobno było już lepiej. Mieliśmy zaopatrzyć się w cierpliwość, miała szansę. To oni ją  zabrali. Może to wcale nie jest wina Katniss? Ona się starała. Przypominam sobie minę Annie i Johanny gdy lekarz powiedział nam, że nie ma nadziei. Kłamał. Mój ojciec zawsze powtarzał mi: ,,Pamiętaj, nadzieja zawsze umiera ostatnia."  W  tym przypadku umarła jako pierwsza. Zgaszona przez ludzi bez serca.

Wiatr tego dnia wieje o wiele silniej niż wczorajszego. Wszyscy czekamy by móc zobaczyć ją jeszcze raz. Annie poprosiła Haymitcha by z nią został, iż nie da rady wejść tam ostatni raz i spojrzeć na bezwładne ciało Katniss. Stwierdziła, że woli zapamiętać ją uśmiechniętą. Może i ma rację.
Johanna wchodzi przede mną. Nigdy wcześniej nie licząc naszych tortur w Kapitolu nie widziałem jej w takim stanie. Podchodzimy do miejsca, koło którego stoi pani Everdeen.
Ona, wygląda zupełnie jakby spała. Jej włosy znowu splecione są w piękny warkocz. Ma na sobie jedna z sukienek od Cinny. Na jej głowie widnieje korona. Ta którą dostaliśmy po wygraniu Igrzysk. Każdy zwycięzca, po śmierci musi wziąć ją ze sobą. To głupie i jedyne mniejsze prawo które zachowało się po śmierci Snowa. Do moich oczu znowu napływają łzy. Muszę stąd jak najszybciej wyjść inaczej będzie jeszcze gorzej. Kieruję się do miejsca, gdzie jej ciało zostanie pochowane. To miejsce znajduje się ma małej górce, obok grobu Prim. Teraz będą razem.
Siadam pod drzewem, i czekam aż wszyscy tu przyjdą. Muszę trochę ochłonąć. Najchętniej zamknął bym się teraz w sobie już do końca życia. Nie został mi nikt. Już wiem co Johanna przeżywała przez tak wiele lat.
Na górkę trochę chwiejnym krokiem dociera mój mentor. Siada koło mnie, podnosi głowę do góry i rozgląda się jakby chciał pomiędzy gałęziami i liśćmi znaleźć  skrawek nieba. Po chwili zaczyna nucić mi dobrze znaną melodię. Cztery dźwięki, które kosogłosy bardzo łatwo zapamiętają. Tę którą pierwszy raz pokazała mi Katniss na arenie podczas 74. Głodowych Igrzysk. Patrzę na miejsce przygotowane dla Katniss i grób obok, dostrzegam coś bardzo dziwnego. Ktoś wchodzi z drugiej strony górki. Ma na sobie kapelusz.
- To on. - szepczę do Haymitcha. Gwałtownie się podnoszę i zaczynam iść w stronę mężczyzny. 
Co chwila zaczynam przyśpieszać. To przez niego nie ma Katniss. To jego śledziła.
Mężczyzna od razu po zauważeniu mnie zmienił kierunek drogi. Widzę, że biegnie. Ucieka przede mną. Ucieka przed odpowiedzialnością. Moja głowa znowu zaczyna boleć. Czuję pulsujące w niej tętno. Słyszę ,,- Zostaw go. Nie rób tego. Nie warto. I tak nie zmienisz przeszłości. Żyj tym co masz teraz, nie postępuj tak jak ...ja"  Zamieram. Kim jest głos mówiący w mojej głowie? Wiatr ustaje, zaczyna się robić coraz goręcej. Stoję w bezruchu. Coś tu jest nie tak. Odwracam się za siebie. Nigdzie nie ma Haymitcha. Znikło również drzewo. Czuję, jakbym wrastał w ziemię. Serce zaczyna mi bić coraz mocniej.
Zamykam oczy lecz gdy je otwieram nie znajduję się już koło góry, a raczej w ciemnym pomieszczeniu. Mokry od potu.

środa, 1 kwietnia 2015

#17 - Wypadek

Zapraszamy ☺
(Z góry przepraszamy że taki krótkie. )
D&S
Postanawiam śledzić tajemniczego mężczyznę. Muszę się dowiedzieć kim jest i czemu nie chciał odsłonić twarzy. Wychodzę tuż za nim z pokoju i niezauważalnie mknę w jego stronę.
Wychodzę z pałacu i kieruję się na drogę. Idę jego śladem.
Momentalnie czuję niemiłosierny ból i nicość ogarnia moje pole widzenia.
Z perspektywy Peety :
Katniss zachowuje się dziwnie. Widzę, że mierzy wzrokiem tamtego faceta i gdy tylko wychodzi, ona również rusza z miejsca.
Patrzę na Haymitcha, który jeszcze przez chwilę przygląda się całej sytuacji i gdy tylko widzę, że patrzy na mnie wiem, że muszę zareagować.
- Pójdę po nią. - mówię wychodząc z pokoju.
Katniss wygląda jakby była w transie. Jeśli ją teraz zabiorę, zapewne obrazi się na mnie do końca życia. Idę powoli za nią. Wychodzę z pałacu. Zimny wiatr spowija moje ciało.
Idę ciągle przed siebie. Widzę, że Katniss zaczyna biec na drogę truchtem i wtedy dzieje się to.
Biegnę jak najszybciej tylko mogę by ją odepchnąć jednak auto jest szybsze. Łapię bezwładne ciało i upadam na wydeptaną ścieżkę, pogrążając się w płaczu.  Jej głowa jest we krwi, a ciało momentalnie stało się zimne. Zupełnie jakby serce zaczęło tuż po zderzeniu wsysać w siebie całą krew z organizmu. Jej oczy wyglądają jakby zawładnęła nimi nicość. Mogłem ją zabrać. To moja wina. To przeze mnie jej się to stało. Chciałbym cofnąć czas. Czuję czyjąś rękę na ramieniu. Mój mentor już tu jest. Słyszę krzyki. Ktoś zabiera jej ciało z moich dłoni i kolan, a następnie  Haymitch zabiera mnie jak najdalej od miejsca zdarzenia. W moich oczach dalej są łzy. Nie potrafię ich powstrzymać. Stawiam opór przed wejściem do pałacu. Chcę ją jeszcze raz zobaczyć. Być przy niej. Wiem, że to niemożliwe. Ona już nigdy nie wróci. To był za poważny wypadek.
- Ona nie żyje... - mówię po cichu z pustką w głosie.

czwartek, 26 marca 2015

#16 - Tajemniczy mężczyzna

Przepraszam ,że tak długo nie było rozdziału ale brak weny ;c

Kolejny rozdział :)
(Od razu piszę kolejny ^^ )
Tym razem pisany już z Sophie ^^
D&S



 Podróż dłużyła nam się niemiłosiernie. Znowu podczas lotu czułam się źle,  jedyne co mi pomagało to obecność Peety. Wylądowaliśmy na placu tuż przed pałacem prezydenckim. Stawiałam opór przed wyjściem lecz gdy tylko zobaczyłam Johannę momentalnie opuściłam pokład chcąc uniknąć jej wściekłości. Kapitol od ostatniego razu zmienił się. Zniszczenia zostały odbudowane. Już nigdzie na ulicach nie widać żołnierzy w białych mundurach, tylko dawnych rebeliantów którzy pilnują jedynie by nikt siebie nie pozabijał. Błądzę wzrokiem po pałacu. Przypominają mi się dawne wspomnienia. Najchętniej bym po prostu stąd wybiegła i nie wracała. Tracę powietrze, czuje się coraz bardziej ciężka. Peeta delikatnie łączy nasze dłonie gdy tylko zauważa, że coś się dzieje.
- Dziękuję - mówię po cichu ze ściśniętym gardłem.
Odchodzimy od poduszkowca i kierujemy się w stronę wejścia do pałacu. Widzę obok drzwi zarys jakiejś postaci. Jest to szczupła, wysoka  kobieta o brązowych włosach i opalonej skórze.
- Enobaria. - momentalnie staję w miejscu. Johanna robi to samo kilka kroków dalej po czym słysząc moje słowa zaczyna biec w jej stronę.
- Ty! Ty już nie żyjesz!- rzuca się na Enobarię.
- Chciałabyś. - odsuwa się kilka kroków do tyłu. Mało brakowało, a Jo wylądowałaby na ziemi.
Moje ciało zaczyna ogarniać ciepło. Ze zdenerwowania ściskam mocno rękę Peety. Widzę ból na jego twarzy, lecz nie czuję aby próbował się uwolnić. 
- Po co tu przyjechałaś? - Haymitch stanął pomiędzy mną, a Enobarią. Nie chciałam, aby ktoś zauważył co się ze mną dzieje, ale jak widać nie potrafię panować nad emocjami.
- Z tego samego powodu co wy. - spogląda na Johannę która chowa się w cieniu drzewa.
Haymitch  patrzy na Peetę. Nie potrafię zrozumieć o co im chodzi, kolejna rzecz którą chcą przede mną zataić? Nie mogą tego zrobić.
- O co chodzi? - powoli  oswobadzam rękę z uścisku.
- Może lepiej niech ci to nasza kochana prezydent wytłumaczy. - Haymitch otwiera drzwi od pałacu i wpuszcza nas do środka. Wlokę się całkiem z tyłu. Ciągle zastanawiam się, o czym wczorajszego wieczoru rozmawiał mój mentor wraz z Peetą.
Wprowadzają nas do pokoju z okrągłym drewnianym stołem przy którym siedzi Paylor, jakiś mężczyzna w czapce i Annie która ma wyjątkowo dziwny wyraz twarzy. Siadam koło niej na jednym z wolnych krzeseł.
- Przepraszam bardzo ale... ten to kto? - Johanna wskazuje palcem na mężczyznę. Wydaje mi się znajomy, gdzieś już go na pewno widziałam tylko  nie wiem gdzie.
- To... to jest jeden z moich zasłużonych żołnierzy. - Paylor z dziwnym lękiem w głosie odpowiada na pytanie.
- Jakim prawem on tu jest? Może mi się wydaje, się ale to chyba spotkanie dla zwycięzców - Enobaria przedłuża temat. Z jednej strony ma rację, nawet Effie nie mogła tu przyjść.
- Z jednej strony można uznać mnie za zwycięzcę. - mężczyzna odzywa się dosyć dziwne znanym mi głosem. Widzę oburzenie na twarzy Johanny.
- No tak! - Paylor zaczyna się śmiać. - Bardzo sobie zasłużył podczas wojny dlatego też uhonorowałam go tym mianem. Jest po części zwycięzcą. - Paylor ewidentnie coś przed nami ukrywa.
- Annie, a co zrobiłaś z Alexem? - Haymitch próbuje ewidentnie zmienić temat.
- Poznałam w czwórce ostatnio pewnego faceta. Jest naprawdę miły, zaprzyjaźniłam się z nim. Wczoraj zadzwoniła do mnie pani prezydent, kompletnie nie widziałam co zrobić z małym, gdy on zaproponował mi, że z nim zostanie. - Annie zaczęła się uśmiechać. Wiem, że bardzo brakuje jej Finnicka i nikogo innego by nim nie zastąpiła. Cieszę się, że znalazła sobie kolejną bliską osobę.
Patrzę na Peetę. Przypomina mi się jak bawił się z Alexem. On na pewno byłby super ojcem i wiem, że to kolejna rzecz która nas od siebie oddala. Ja nie chcę mieć dzieci. Nie chcę mu również zabierać marzeń. Moje przemyślenia przerywa głos prezydent.
- To może przejdźmy do konkretów. Chciałam wam powiedzieć, że...
- Przykro mi pani prezydent ale ja nie dam rady teraz tu być. Muszę wyjść. - mężczyzna który nawet nam się  nie przedstawił wstał z krzesła i z głową w dole tak samo jak siedział pokierował się w stronę drzwi.  Cały czas mierzyłam go wzrokiem i gdy był blisko mojego krzesła zerknęłam na twarz która była przez większość czasu zasłonięta czapką. Naprawdę gdzieś już go widziałam. Gdzieś już słyszałam ten głos. Moje podejrzenia co do osoby zachodzą w najcalsze zakamarki, ale to na pewno jest osoba którą podejrzewam. Kilka rzeczy by się zgadzało chociażby to, że wyszedł tuż po odpowiedzi Annie, ale przecież on... Nie to na pewno kolejne urojenie. Katniss, weź się ogarnij.

piątek, 13 marca 2015

Wielkie zmiany !


Dnia 12 marca 2015 roku nadszedł czas na Wielkie Zmiany. Pojawił się nowy wygląd, który jest o wiele jaśniejszy, banerek robiony specjalnie pod treść.
W tym dniu także do załogi dołączyła Sophie, która będzie zajmowała się grafiką oraz korektą i redakcją rozdziałów :)
A to zdjęcia dla porównania.
D&S

                                Przed:
 
                                  Po:

środa, 11 marca 2015

#15 - Igrzyska

Od przyszłego tygodnia  notki najprawdopodobniej będą pojawiały się co 2 dni :)
A kolejny rozdział , już w piątek ! (ten najbliższy ) :)
Nie jest źle, co nie ? :)
Zapraszam!
D.

Effie wyciągnęła mnie jednym szarpnięciem z mojego domu. Zimny wiatr ochłodził moje rozgrzane przez ciepłą czekoladę ciało. Johanna zamknęła za nami drzwi. Zbliżałyśmy  się do domu Haymitcha. Effie otworzyła po cichu drzwi i zaczęła ciągnąć mnie w stronę kuchni. Stanęła tuż przed framugą, puściła mnie i pokazała w  stronę Johanny abyśmy było cicho. Byłam zdezorientowana. O co chodzi z zachowaniem Effie?
Już zrozumiałam. W kuchni ktoś siedział i rozmawiał. Tak jak Effie, zaczęłam to podsłuchiwać.
- Haymitch, nie możesz się tak zachowywać.
- Bo co?
- Wiem jak się czujesz. Ja tak samo nie wiedziałem co mam robić gdy mi to powiedziała. Obydwoje na pewno chcielibyśmy aby to wszystko było prawdą.
- Tyle, że ja nie tylko tak czuję. Ja dodatkowo wyszedłem na idiotę.
Effie złapała mnie za rękę i wepchnęła do kuchni. Zobaczyłam zdziwienie na twarzach Haymitcha i Peety. Ja nie wyglądałam o wiele lepiej.
- Już wiem co jej jest. - Effie wyłoniła się zza moich pleców.
- A więc? - Haymitch wyprostował się.
- Te deski z ogniska. Skąd one były? - Johanna oparła się o blat.
- Dał nam je jakiś facet z miasta.
- A czy was tak samo podczas ogniska zaczęła boleć głowa, jak mnie i Johannę? - Effie zmarszczyła czoło.
- Sądzisz, że to drewno... To ono spowodowało te "halucynacje" Katniss? - Peeta wygląda jakby już kompletnie nic nie rozumiał.
- Bingo! Może nie tyle co drewno, chociaż to też powód,  a bardziej dym z ogniska. Katniss była jeszcze osłabiona, dlatego odczuła to inaczej niż my. - twarz Effie rozpromieniła się, jakby wygrała jakąś główną nagrodę.
- To może wszystko wyjaśniać. Jednak ominęłaś jeden szczegół: Katniss już podczas naszego spaceru miała te urojenia. - Peeta nie daje za wygraną. Effie siada zrezygnowana na krześle.
Cała sytuacja potoczyła się tak szybko, że nie zrozumiałam większości rozmowy. Jednak dalej gnębi mnie o czym mój ukochany rozmawiał z moim mentorem. Jedynym sposobem by się dowiedzieć jest po prostu spytanie się. To nie byłby za dobry pomysł. Wyszłabym za jakąś podsłuchiwaczkę i straciła zaufanie  moich przyjaciół.
Effie zrobiła nam kanapki i zaparzyła herbatę.
- Jakieś plany na jutro? - Johanna spytała pomiędzy zajadaniem się kanapką a piciem gorącego napoju.
- Właściwie to... - telefon przerwał Haymitchowi w połowie zdania.
- Ja pójdę - Peeta odsunął się od stołu i powędrował w stronę telefonu.

Z perspektywy Peety :

Postanowiłem, że odbiorę telefon. Nie chciałem im przeszkadzać w jedzeniu. Sam nie miałem apetytu po ostatnich wydarzeniach. Podniosłem słuchawkę.
- Tak słucham ?
- Witam pana, panie Mellark. Zapewne wie pan z jakiego powodu dzwonię. - głos Paylor był jak zwykle ciepły. Widać, że nie była wychowywana w Kapitolu.
- Niestety, ale nie potrafię się domyślić.
- Miał pan się ze mną skontaktować. Olewanie Prezydenta nie jest dobrym nawykiem.
- Przykro mi, ale jak widać pani się już dowiedziała.Więc możemy skończyć naszą rozmowę.
- Mam jeszcze jedną ważną sprawę. Pamięta pan, głosowanie dotyczące ostatnich igrzysk ?
- Tak. - byłem już zdecydowanie zmęczony tą rozmową.
- Jutro w godzinach popołudniowych, przyleci po was odrzutowiec. W końcu one muszą się kiedyś odbyć, prawda panie Mellark ?
- To nie jest dobry pomysł. Panem miało być wolne. - powoli zacząłem mówić przez zęby.
- Do widzenia jutro. - Paylor się rozłączyła. Miałem ochotę rzucić tym telefonem o podłogę. Mieliśmy żyć w wolnym państwie. Bez igrzysk! Dalej nie rozumiem dlaczego Katniss tak zagłosowała.
Słyszałem śmiechy dochodzące z kuchni. Trzeba im powiedzieć, że nie posiedzimy w 12 za długo.
Stanąłem w progu i oparłem się o framugę. Przeczesałem włosy ręką.
- Co się stało? - Johanna skierowała pytanie w moją stronę.
- Więc, pytałaś jakie plany na jutro, prawda? - mój głos zaczął po cichu drżeć, nie mam pojęcia z jakich przyczyn. Może, że znowu będę musiał oglądać śmierć dzieci? A może przez nachodzące wspomnienia, jak łatwo mogłem stracić Katniss?
- No tak. - Johanna odpowiedziała z lekkim oburzeniem.
- Dzwoniła Paylor. Jedziemy do Kapitolu. - mój głos się w połowie złamał, widziałem zdziwienie  i rozczarowanie na twarzach moich towarzyszy i łzy w oczach Katniss.

niedziela, 8 marca 2015

SPECJALNE #1 - Wnuczka Snowa

Jakoś tak nie miałam weny do rozdziału ,ale mam dla was co innego ;)
A  oto i pierwszy projekt specjalny !
Już chyba każdy domyślił się o czym on będzie :)
PS; Niestety ale wszystkie posty , nawet ten będą na głównej "tablicy" (jeśli można to tak nazwać) Co nie jest fajne bo jednak wolała bym aby to było posegregowane. Dlatego też jak zapewne widzieliście stworzyłam zakładki "SPIS TREŚCI " oraz "SPECJALNE" tam będziecie mieli poukładane w kolejności chronologicznej wszystkie posty :) (Specjalne do specjalnych ,a rozdziały do Spisu ) Postaram się to uzupełniać regularnie ;)

A i jeszcze jedno! projekty specjalne mogą nawiązywać również go głównej fabuły ! (ZWŁASZCZA TEN!) Dlatego radzę je również uważnie śledzić :)

A TERAZ ZAPRASZAM !
D.

Tak, nazywam się Kate. Kate Snow. Jeszcze do niedawna wiodłam normalne życie. Chodziłam do szkoły dla dziewcząt, spełniałam swoje marzenia... Większość czasu spęczałam z moim dziadkiem - on jako jedyny potrafił znaleźć dla mnie czas, choć jego obowiązki były o wiele większe od obowiązków mojej mamy. Ona praktycznie całe dnie spędzała na zakupach i pogaduchach ze swoimi przyjaciółeczkami których szczerze nienawidziłam. Ojciec taki "porządny". Całe dnie przesiadywał w kasynie. Dlatego też dziadek opłacił mi szkołę z internatem, nie żałuję tego. Na weekend zawsze zabierał mnie do siebie. Wymyślał jakieś atrakcje bylebym się nie nudziła.
Od dnia, gdy na dożynkach wylosowano tego pięknego blondyna (tak, nie ukrywajmy. On podbił serca każdej mojej przyjaciółki.) i tą dziewczynę, coś się strasznie zmieniło. Mój dziadek coraz więcej czasu spędzał w swoim ogrodzie, a mnie oddawał pod opiekę swoich służących.
Jak już wspomniałam nie sądziłam, że w ciągu 3 lat moje życie może runąć w gruzach. Gdy tylko rozpoczęła się wojna w Kapitolu dziadek kazał mi wyjechać jak najdalej. Nie sądziłam, że mogę ujrzeć go wtedy ostatni raz.
Po paru miesiącach wróciłam z powrotem. Miałam 16 lat. Władze w państwie przejęła Paylor. (nie jest według mnie godna noszenia mienia "prezydenta")
Chciałam skończyć naukę lecz coś mi nie pozwoliło. ,,COŚ" A RACZEJ KTOŚ. Przysięgłam sobie, że jeśli mi się uda, WSZYSCY zwycięzcy umrą.

 Wszystko musiało się odbyć według ich reguł. Już miesiąc wcześniej dostałam list , w którym było jasno napisane, że muszę się tu stawić dzisiejszego dnia.W razie jakichkolwiek ucieczek jestem  ciągle obserwowana. Stałam się ich więźniem. Dzieci miały być podob
no losowane, tylko ja miałam zaszczyt trzymanego miejsca. Jakoś mnie to nie pocieszało. Moje życie za kilka dni mogło się skończyć. I to tylko dla tego, że byłam wnuczką Coriolanusa Snowa.

Słońce raz ukrywało się za chmurami , raz zza nich wychodziło. Miałam na sobie zwiewną czerwoną sukienkę. Ustawiłam się w sektorze dla dziewczyn. Rozejrzałam się. Widziałam na wielu twarzach lęk i przerażenie. Nie dziwię im się. Tyle lat żyli w spokoju, byli bogaci. Mieli to czego chcieli sobie tylko zapragnąć. A TERAZ!? Ktoś im to zniszczył. Słyszę jak jakaś pani rozpoczyna swoją przemowę.
- Witam was serdecznie! Na początek krótki film o dawnej brutalnej władzy w Panem!
Myślałam, że za chwilkę wybuchnę! Jakiej brutalnej!? Mój dziadek był normalnym obywatelem. Zamknęłam oczy i zacisnęłam pięści. Nie miałam ochoty tego oglądać. Krew w moich żyłach raz po raz robiła się bardziej gorąca, gdy tylko słyszałam słowa z filmu.
- A teraz przejdziemy do losowania. Jak zwykle, panie mają pierwszeństwo! - kobieta sięgnęła ręką do kuli i od razu wyłapała karteczkę różniącą się od całej reszty. Byłam przygotowana by wyjść z tłumu. - Kate Snow! - moje ręce zaczęły drżeć. Weszłam chwiejnym krokiem na scenę, słońce akurat zaszło i moje ciało ogarną zimny wiatr  rozwiewający moje włosy.  Tuż za mną siedzieli Zwycięzcy którzy mieli zostać naszymi mentorami, był tam on i ona.  Zapewne żadne z nich tego nie chciało. A ja wiedziałam, że oni muszą przestać istnieć. Usiadłam na jednym z 24 krzeseł przygotowanych dla wylosowanych osób. Kobieta raz po raz wyjmowała nowe karteczki z kuli. Na zmianę - raz dziewczyny, raz chłopcy. Z widowni ubywało coraz więcej osób. Zostało ostatnie miejsce, przypisane dla chłopca. Kobieta włożyła rękę do kuli, kątem oka widziałam jak jej ciało przebił lęk. Otworzyła kartkę i upadła. Nie wiadomo czy to z emocji , czy ze zmęczenia. Większość zwycięzców do niej podbiegła. Chcieli wyciągnąć kartkę z jej dłoni ale uścisk był za mocny. Już mieli ją wynosić ze sceny gdy nagle jakiś chłopak zgłosił się na ochotnika. Miał ok.183 cm wysokości. Jego brązowe  włosy były rozwiane na wszystkie strony. Wyglądał na dość silnego. Wszedł na scenę i usiadł na ostatnim krześle. Chyba zauważył, że się na niego patrzę. Zrobiłam się czerwona jak burak.

środa, 4 marca 2015

#14 - Powrót do 12

Dziękuje ,że jest was aż tak dużo ! <3
Jesteście kochani . Wasza motywacja mnie wspiera w utrzymaniu tego bloga ;)
Zapraszam do kolejnej notki.
D.

Czekamy przed domem Johanny na odrzutowiec który miał po nas przylecieć i przenieść do 12.
Siadam na ławce która znajduje się koło jednego z domów. Pogoda jest naprawdę piękna. Słońce świeci bardzo mocno. Na niebie nie ma praktycznie w ogóle chmur które mogły by zaszkodzić tak pięknej aurze. Wieje ciepły i delikatny wiatr który muska moje ciało.
Moja mama i Annie wyjechały dzisiaj bardzo wcześnie pociągiem. Mówiłam im, że lepiej będzie jeśli polecą z nami a potem wrócą do siebie, ale Annie była temu przeciwna. Mówiła, że nie będzie się nikomu narzucała. Współczuję męczarni którą przeżywa Alex. Gdyby nie pogoda, dzisiejszy dzień uznałabym za porażkę. Dlaczego? Wróćmy do dzisiejszego rana.
Gdy tylko wstałam poszłam do kuchni. Nie było tam mamy i Annie. Pakowały się. Johanna  również jeszcze spała. Weszłam, zrobiłam sobie herbatę i wtedy  przyszedł Haymitch wraz Peetą.
Zaczęliśmy rozmawiać o tym co się wydarzyło dzisiejszej nocy  i gdy powiedziałam, że jak to ciągle oni  nazywali w  moim "śnie" widziałam również zaręczyny Effie i mojego mentora.  On zaczął się dziwnie zachowywać. Potem przyszła Effie i po kilku minutach wybiegła z domu. Czemu?
Słyszała całą naszą rozmowę i zaczęła się z nami kłócić. Dokładniej to z Haymitchem i Peetą. Twierdziła, że to nie był sen. Że to nie można tak nazywać. Ciągle czuję, że to moja wina, chociaż nie brałam żadnego udziału w tej sprzeczce. Potem Johanna zaczęła pytać czy podoba mi się prezent. Nie wiedziałam co mi podarowała więc po prostu odeszłam. Nie potrafię się dzisiaj z nikim dogadać i wszyscy twierdzą, że mam jakieś zaburzenia psychiczne. Nie wiem co się ze mną dzieje od kilku dni i czym jest to spowodowane.
- Katniss! - słyszę wołającego mnie Haymitcha.
- Tak?!
- Chodź tu! - zamykam zeszyt, w którym od kilku dni zapisuje co się ze mną dzieje. Nikomu o tym nie mówiłam, w końcu po co im to. Wstaję, chowam wszystko do torby, przekładam ją przez ramię i idę w stronę domu Johanny.
Staję obok Peety i łapię go za rękę. Czekamy, aż odrzutowiec wyląduje. Gdy to się dzieje wsiadamy do niego. Powoli startujemy. Słyszymy dobiegający z zewnątrz głos.
- Jeszcze my! - Effie biegnie w stronę odrzutowca i siada na jednym z miejsc koło Haymitcha. Za nią podąża Johanna. Nie sądziłam, że chce ona z nami jechać do 12.
Tak dawno nie latałam, że się praktycznie od tego odzwyczaiłam. Bałam się tego jak wystartujemy i jak wylądujemy. Podróż choć trwała zaledwie niecałą godzinkę dłużyła się niemiłosiernie. Bałam się każdego skrętu, a lekkie wstrząsy przyprawiały mnie o zwrócenie śniadanie. Prawie przez całą podróż byłam objęta przez Peetę. To mi dodawało odwagi.
Wylądowaliśmy centralnie na środku wioski. Haymitch od razu poszedł do siebie. Wszyscy zastanawialiśmy się czemu tak postąpił. Wyglądał jakby był obrażony na cały świat. Zabrałam Effie i Jo do mnie, a Peeta poszedł do naszego mentora.

- Katniss... - Johanna weszła do salonu i usiadła na fotelu. - Jeśli można wiedzieć, to co ty odwalasz? 
Wychodzę z kuchni niosąc w ręku tacę z trzema kubkami gorącej czekolady. Siadam na fotelu.
- Nic. - uśmiecham się.
- O co chodziło z tymi zaręczynami?
- To był pewnie sen. Miałam podobny gdy byłam w lesie.
- To nie był sen Katniss. - Effie staje w progu z małym ręcznikiem do wycierania rąk.
- Ja już się pogubiłam, do cholery! - Johanna wygląda na bardzo zdezorientowaną.
- To musiało być czymś spowodowane. Co robiłaś tego dnia ? - Effie siada obok mnie.
- Wstałam, byłam na spacerze z Peetą potem wróciliśmy i zaczęło się ognisko.
- Może tak bardziej szczegółowo? - Jo burczy w moją stronę. Patrzę na nią spode łba. - No co?! - zaczyna się śmiać.
- Twierdzisz, że nic dziwnego ci się nie przytrafiło?
- Może prócz tego, że ... - przerywam sobie na chwilkę zastanawiając się czy to powiedzieć, czy raczej nie.
- Prócz tego, że ...? - Effie zadaje pytanie.
- Nie, już nic. - mówię po czym biorę kubek do ręki.
- Ciemna maso! Dokończ, to co powiedziałaś albo ja to a ciebie wyduszę! - Johanna jak widać troszkę się zdenerwowała.
- Gdy wróciłam ze spaceru czułam się normalnie, ale potem podczas ogniska. Zrobiłam się trochę senna. Zaczęło mi się kręcić w głowie.
- Ale tuż przed ogniskiem czy już gdy przy nim byłaś? - Effie nie daje za wygraną.
- Gdy przy nim byłam. - odpowiadam. Widzę, że Effie patrzy dziwnym wzrokiem na Johannę.
- Już wiem co jest przyczyną. - Effie mówi z lękiem w głosie.

poniedziałek, 2 marca 2015

#13 - Nocna rozmowa

Kolejny rozdział ^^
D.


Spoglądam z dołu na zdezorientowanego całą sytuacją Peetę. Nie wygląda na śpiącego. Chyba nikt nie rozumie obecnej sytuacji i tego jak znalazłam się na podłodze. Uciszam się trochę ze śmiechem gdyż przypominam sobie, że jest środek nocy. Napewno nikt nie chciałby mieć awantury od dopiero co przebudzonej Johanny.
- Katniss dobrze się czujesz? - Peeta przykuca koło mnie i jedną ręką sprawdza czy przypadkiem nie mam gorączki.
- Oczywiście. - uśmiecham się w odpowiedzi. Próbuje powstrzymać się znowu narastający śmiech. Przytykam do ust rękę, a z oczu zaczynają wypływać mi łzy. Peeta patrzy w stronę Annie i przecząco macha głową.
- Może idź już spać Katniss? - Annie zadaje pytanie jak zwykle swoim lekkim opiekuńczym tonem.
Podnoszę się z podłogi i spoglądam na nią.
- Tak, to dobrze ci zrobi. Mam cię odprowadzić? - Peeta łapie mnie za rękę.
- To ja już pójdę do Alexa. - Annie odwraca się i zamyka za sobą po cichu drzwi.
Mrok prawie całkowicie ogarną przedpokój, jedyne światło rozchodzi się z uchylonego w pokoju Peety okna. Spoglądam  w jego oczy, a on w moje.
- Peeta, nie chcę iść spać. Zostaniesz ze mną ? - w odpowiedzi dostaję tylko pocałunek w czoło.
Wchodzimy do mojego pokoju. Siadam na łóżku po turecku. Peeta przysiada na podłodze oparty o łóżko.
Nie zdążyłam mu nawet podziękować za pierścionek .
- Dziękuję... - odwraca głowę w moją stronę i widzę jego niebieskie oczy promieniujące w uśmiechu który pojawił się na jego twarzy. - Jest naprawdę piękny. - do oczu napływają mi łzy.
- Wiedziałem, że ci się spodoba... Czekaj! - odwraca się całkowicie w moją stronę. Zaczynam czuć się niepewnie. - Czemu wyraziłaś się w formie męskiej?
- Bo to chyba jest forma męska. - już prawie nic nie rozumiem.
- Katniss, o czym ty mówisz? - zachowuje się jakby zgrywał głupka.
- No, o moim prezencie urodzinowym. - uśmiecham się  i przygryzam kawałek wargi.
- My się chyba nie rozumiemy. - podnosi się, i podchodzi do komody. Bierze z niej małe pudełeczko i wraca na miejsce. - Mówisz o tym? - podaje mi zawiniątko.
Delikatnie otwieram pudełko. Widzę w nim złotą bransoletkę z kilkoma wiszącymi przyczepkami. Jedna jest z sercem, druga z jest odwzorowaniem mojej broszki a trzecia jest strzałą. Spoglądam na Peetę z niedowierzaniem. Mówiliśmy o dwóch kompletnie innych rzeczach?
- Nie... - odstawiam pudełko na bok. - Mówię o tym. - podnoszę do góry rękę na której widnieje pierścionek.
Widzę, że Peeta nic nie rozumie.
- Mówisz o prezencie od twojej mamy? - pyta.
- Mówię o pierścionku zaręczynowym. - odpowiadam z lekkim zdenerwowaniem.
- Jakim pierścionku zaręczynowym?! - robi duże oczy ze zdziwienia.
- O tym, który wczoraj od ciebie dostałam. - już zupełnie nie rozumiem o co chodzi. On widać również.
- Katniss, dostałaś ode mnie tylko bransoletkę. To był mój prezent urodzinowy. To o czym mówisz, dostałaś od mamy. Nie było żadnych zaręczyn. - patrzy mi w oczy i próbuje coś uświadomić.
- Ale... - do oczu napływają mi łzy. - A co z Effie i Haymitchem?
- A co miało być?
- No... ich zaręczyny. - mówię z płynącymi po policzkach łzami.
- Naprawdę nie wiem co się stało podczas tych kilku miesięcy, co ty u niego jadłaś. Ale mówię ci, że wczoraj obchodziliśmy twoje urodziny. Nie było żadnych zaręczyn. Ani naszych, ani Haymitcha i Effie. - wstaje, siada na łóżku i obejmuje mnie.
- Ale jak to...? - opieram głowę o jego pierś. Wybucham gwałtownym płaczem. - Twierdzisz, że to tylko był sen albo wyobraźnia?
- Niestety Katniss... Ale tak. - podnosi mnie delikatnie i sadza na swoich kolanach. Obejmuje mnie jeszcze mocniej, jakby chciał mnie zatrzymać przy sobie już na zawsze. Szkoda tylko, że tak nie może być.
- A jak wyjaśnisz twoje pytanie które zadałeś nad strumykiem ? - pytam zapłakana.
- Nie wiem o które ci chodzi.
- O to jak chcę spędzić przyszłość.
- Katniss... - znam odpowiedź. Nie chcę aby on to mówił. ,,-O nic takiego nie pytałem. "
Chcąc uniknąć odpowiedzi zatykam jego usta pocałunkiem. Następnie wtulam się w niego. Moje powieki stają się coraz bardziej ciężkie. Nawet nie wiem kiedy zasypiam.

sobota, 28 lutego 2015

#12 - Zaręczyny

Mam coś dla was :)
Postaram się wrócić znowu do dodawania notek codziennie.
Przepraszam ,że przez ten tydzień nie było ani jednego rozdziału, ale Nauka + moje urodziny ;c
Zapraszam do czytania ^^ 
D.

Ognisko rozświetla nasz okrąg. Wszyscy siedzimy na kocach. Johanna na jednym z Alexem, obok niej Annie. Na drugim moja mama, Effie i Haymitch. Co chwila wiatr staje się coraz bardziej zimny, a niebo ciemne. Oparta o Peetę wpatruję się w płomyki ognia.
Alex robi się coraz bardziej senny. Chyba wszystkich przytłacza ta cisza.
- Za chwilkę wrócę. Idę go uśpić. - Annie podnosi się i zabiera maluszka.
- Pójdę z tobą. - Johanna mówi coraz ciszej gdy widzi, że Alex oparty o ramię Annie już prawie usnął.
Dziewczyny znikają w drzwiach domu. Cisza jest jeszcze większa.
- To może chce ktoś skosztować pianki podpiekanej na ogniu? - Haymitch odzywa się by choć trochę zmienić  nastrój.
- Ja chętnie skosztuję. - Effie odpowiada naszemu mentorowi.
Od pobytu nad strumykiem ciągle męczy mnie jedno pytanie. Odwracam się w stronę Peety. Zarzucam mu ręce na szyje.
- Kiedy dowiem się jak chcesz spędzić swoją przyszłość? - pytam
- Na pewno jeszcze dziś. - uśmiecha się. Przytulam go. W takiej pozycji siedzi mi się naprawdę wygodnie. On również obejmuje mnie jedną ręką.
- Katniss - szepcze mi do ucha. - Spójrz.
Odrywam głowę od piersi Peety. To takie słodkie. Effie próbuje podpiec pianki, jednak jej to nie wychodzi. Haymitch pomaga jej i wtedy ich ręce nakładają się na siebie. Effie patrzy na mentora, a on na nią. Po krótkiej chwili rzuca się na jego szyję. Moja mama również się temu przygląda z uśmiechem. Zerkam w stronę drzwi. Widzę w nich wychylającą się Johanne kiwającą głową na tak.
Zerkam na Peetę z zastanowieniem. On jednak nic nie mówi. Pokrywa moje usta namiętnym pocałunkiem. Moje wszystkie myśli odchodzą. Nie interesuje mnie świat wokół. Już na zawszę chce z nim być, ja to wiem.
- Wszystkiego najlepszego Katniss! - wszyscy zaczynają krzyczeć. Powoli odrywamy się z Peetą od siebie. Widzę przed sobą Annie trzymającą tort. Haymitch i Effie trzymają się za ręce, a  Johanna stoi obok mojej mamy. Ciągle jestem przytulona do Peety.
Powoli się podnoszę. On robi to samo.
- Nie rozumiem was. - mówię ze zdziwieniem.
- Bo nie masz rozumu. - Jo burczy z uśmiechem w moją stronę.
- Niedawno miałaś 19 urodziny Katniss. Postanowiliśmy to uczcić, zwłaszcza po ostatnich przeżyciach. - moja mama podchodzi i mnie przytula. Do oczu zaczynają napływać mi łzy.
Tort jest naprawdę piękny. Widać, że to dzieło Peety.
- A więc, kto to zorganizował? - z oczu spływają mi łzy. Łzy szczęścia. Rozglądam się i widzę, że Peeeta znowu przeczesuje swoją dłonią włosy.
- Chyba wiesz kto skarbie. - Haymitch puszcza do mnie oko. - Planował to od bardzo dawna.
Nie jest daleko, ale wystarczająco tak abym mogła do niego podbiec z zamkniętymi oczami i rzucić mu się w ramiona, oraz zamknąć usta pocałunkiem. Mój plan jednak nie wychodzi. Nie ma go tam. Otwieram oczy i....
TO TYLKO SEN! TAK! NA PEWNO TO TYLKO SEN! MOJE MARZENIA PRZECIEŻ NIE SPEŁNIAJĄ SIĘ TAK Z DNIA NA DZIEŃ!
- Katniss? - Peeta mówi z lekkim zawiedzeniem.  Moje oczy znowu przepełnia fala łez.
- NIE! ZNACZY TAK! NIE, O JEJKU! - nie potrafię wytrzymać napięcia. Upadam na kolana. Biorę jego twarz w dłonie i całuję najmocniej jak tylko mogę. Tylko to mi w obecnej sytuacji pomoże. Czuję słony smak moich łez które spływają mi po policzkach. Słyszę w tle brawa.
Podnosimy się z ziemi.
- Dalej chcesz słyszeć odpowiedz na moje pytanie? - Peeta wsuwa mi na palec pierścionek.
- Nie. - rzucam się na niego.
Obracamy się w stronę wszystkich . Jak widać nie tylko ja płaczę. Moja mama również.
- Chciałbym tylko spytać, czy mogę teraz ja poprosić o chwilę ciszy? - Haymitch mówi dosyć donośnym głosem. Wszyscy zaczynają po cichu chichotać. Effie odwraca się na chwilkę w stronę Annie by szepnąć jej coś do ucha, lecz gdy wraca do poprzedniej pozycji nie może uwierzyć dokładnie tak jak ja przed chwilką. Łapie Haymitcha za rękę, podnosi po czym szybko go całuje.
Nie mogę uwierzyć, że ten dzień potoczył się tak... tak wspaniale.
Rozumiem już całe zachowanie Johanny. Przybycie mojej mamy. Najbardziej nie spodziewałam się jednak tego co przed chwilką Haymitch zrobił.

Zaczynam się śmiać. Upadam na ziemię. Wszyscy ze zdziwieniem patrzą w moją stronę. Kładę głowę na kocu i wpatruje się w niebo. Ten dzień miną tak pięknie.



Dziwnym cudem słyszę płacz Alexa. Otwieram oczy i znajduje się w pokoju. Na moim łóżku na którym spałam przez kilka dni. Jak się tu znalazłam? W pomieszczeniu panuje ciemność. Może to był tylko sen? Spoglądam na palec. Ulga spływa po moim ciele. Powoli podnoszę się i delikatnie stąpam w stronę pokoju Annie. Widzę wydobywające się spod szczeliny w drzwiach światło. Nie wiem czy mam pukać, czy lepiej jak od razu wejdę. Dotykam palcami klamkę. Zaciskam na niej dłoń i czuję, że ktoś nią naciska. Odskakuję z przerażenia do tyłu i potykam się o kawałek dywanu.
Widzę Annie stojącą w drzwiach. Upadłam centralnie na kość ogonową. Nie było to za ciche upadnięcie. Czuję lekki powiew chłodu, który muska powoli mój kark. Odwracam głowę do tyłu i widzę stojącego w drzwiach Peetę. Momentalnie wybucham śmiechem.

piątek, 20 lutego 2015

#11 - Ognisko

Nie miejcie mi tego za złe ,że nie było tak długo notek ;c
Obecnie jestem chora więc postaram się troszkę nadrobić ;)
Zapraszam!
D.

Siedzimy na trawie, nad strumykiem. Wpatruję się w wodę - to mnie uspokaja. Ciepły wiatr rozwiewa moje włosy. Kątem oka widzę, że Peeta kładzie kładzie się na trawie i wpatruje w niebo.
- Jak wyobrażasz dobie przyszłość? - pyta.
Obracam głowę w jego stronę. Patrzę mu w oczy.
- Przede wszystkim, wyobrażam sobie życie w spokoju. - uśmiecham się.
- A dokładniej?
Siadam po turecku obrócona w jego stronę.
- Nie mam pojęcia. A ty?
- Na pewno dzisiaj się dowiesz. - uśmiecha się. - Chodźmy już.

Wchodzimy przez bramę prowadzącą do domu Johanny.
- To nie miało być tak! - Jo wrzeszczy na cały głos.
- Oh, proszę zamknij się już - Haymitch odpowiada na jej wrzaski.
Jo wybiega z domu, chyba nawet nas nie zauważa. Tuż po niej Effie staje w drzwiach.
- Johanna!
- Effie, co się stało? - pytam.
- Ognisko. - mówi i puszcza oko. Nie wiem czy do nas obojga, czy tylko do któregoś z nas.

Siadam na łóżku. Nie mam co robić. Gdy tylko weszliśmy do domu, Haymitch zabrał gdzieś Peetę, a Effie poszła za Johanną. Słyszę pukanie w drzwi.
Schodzę na dół po schodach. Otwieram drzwi na oścież.
- Cjocja! - Alex zeskakuje z rąk Annie i rzuca się na mnie.
- Annie? Co wy tu robicie? - pytam zaciekawiona obejmując Alexa.
- Musimy być tu w tym dniu. - mówi do mnie z uśmiechem na buzi. - Twoja mama poszła do Johanny i Effie - dodaje wchodząc do środka.
- Jakim dniu? Przecież to tylko ognisko! - mówię ze zdziwieniem.
Annie się nie odzywa. Zabiera mi z rąk Alexa
- To może my pójdziemy odpocząć po podróży.
Nie rozumiem o co dzisiaj wszystkim chodzi. Dziwne zachowanie Johanny, Peeta mówiący, że dzisiaj dowiem się jak on chce spędzić swoją przyszłość i na dodatek Annie i moja mama które przyjeżdżają tylko na jedno głupie ognisko.
To wszystko mnie przytłacza. Upadam na łóżko i chowam głowę w poduszki.


- Tik, tak ciemna maso! - Johanna staje w drzwiach i jednym palcem uderza o swój drugi nadgarstek.
- Nie ubiorę tego! Chyba ci się śni!
- Jejku, Katniss, czy mogłabyś chociaż raz nie robić problemów? - patrzę na nią wzrokiem nienawiści.
- Idź i nie wracaj! - rzucam w nią czarnym swetrem który przed chwilą zdjęłam.
Czy ona naprawdę każe mi ubrać czarną spódniczkę przed kolana, biały t-shirt i długi kremowy sweter na 2 guziki? Nienawidzę tak się ubierać.
Po długich przemyśleniach czy to założyć czy nie schodzę niechętnie w nowym stroju.
- Czekaj, czekaj! - Johanna burczy w moją stronę.
- Co znowu? - jestem wściekła.
- Katniss, buty i... - Effie patrzy na mnie ukośnym wzrokiem. - Annie proszę przynieś z góry jakąś szczotkę do włosów! - tym razem mówi do Annie.
Zakładam czarne baleriny i siadam na krześle w salonie. Annie opiera się o framugę i wręcza Effie szczotkę. Johanna  siada na kanapie i podpiera swoją głowę rękami. Moja mama staje obok krzesła.
- Przecież jestem uczesana. - mówię do Effie.
- Katniss musisz się jeszcze duużo nauczyć.
Effie czesze moje włosy. Długo rozmyśla, co z nimi zrobić jednak po krótkiej naradzie z dziewczynami po prostu zostawia je rozpuszczone, a spina tylko jedno pasmo które leciało mi na twarz.
Zabieram wiklinowy koszyk w którym znajduje się jedzenie na ognisko. Nie czuję się za komfortowo w tym stroju, ale gdybym go nie ubrała miałabym naprawdę przechlapane. Wychodzę z domu.
Widzę Haymitcha który dorzuca do ogniska drewno a obok... Ten widok jest naprawdę śliczny. Peeta bawiący się z Alexem. W tej chwili uświadamiam sobie, że Peeta byłby naprawdę dobrym ojcem. A... a ja? Przez myśl mi nie przechodzi nawet, że mogę zostać matką. Może nie powinnam być z Peetą? Nie chcę mu niszczyć życia. Idę w ich kierunku. Po drodze Effie zabiera mi koszyk i szybkim krokiem idzie do ogniska, obracając przy tym tylko głowę i uśmiechając się w moją stronę.
Widzę jak Peeta wziął na ręce małego Alexa i popatrzył na mnie. Czuję, że się zarumieniłam. Nigdy nie byłam tak ubrana. Podchodzę do nich. Alex odkąd mnie zauważył zaczął krzyczeć ,,-Chcje do cjocj!". To było takie zabawne, że po drodze prawnie nie upadłam ze śmiechu. Zabieram z rąk Peety małą kopię Finnicka.
- Katniss, daj mi go. - Annie wyciąga ręce po malucha. - Dam wam czas - uśmiecha się do nas.
Odwracam się w stronę Peety i oboje wybuchamy śmiechem.
- Ślicznie wyglądasz. - mówi po czym mnie obejmuje. - Nieźle nas urządzili.- dalej się śmieje.
- Ciebie też? - pytam nie odstępując od śmiechu. - Zapewne Haymitch?
- ,,Jeśli się w to nie ubierzesz to przysięgam, że zawołam tu Johannę, a ta nie będzie się z tobą cackać." - oboje wybuchamy jeszcze większym śmiechem.

czwartek, 19 lutego 2015

#10 - Cierpienie czy śmierć?

A oto i 10 notka :)


Zapraszam!
D.

Od kilku dni jesteśmy wszyscy u Johanny, wczoraj nawet przyjechała Effie. Dziś ma się odbyć ognisko na nasze pożegnanie. Jutro z samego rana wracamy do 12.

Wchodzę do kuchni. Blask słońca wpadający przez okno mnie oślepia. Wszyscy już są.
Staję z tyłu nad Peetą, kładę ręce na jego ramionach i całuję go w policzek. Odwraca głowę i szepcze mi do ucha:
- Dzień dobry. 
Uśmiecham się, po czym przysiadam na krześle obok niego. Effie nalewa mi kubek gorącej czekolady.
- Czy wszystko jest już przygotowane!? - Johanna wędruje z jednego miejsca, do drugiego, jakby dzisiejszy dzień był czymś bardzo ważnym.
- Jo spokojnie - patrzę w jej stronę dalej z uśmiechem. - To tylko zwykłe ognisko.
- Nie..Oj Katniss mylisz się! To nie jest zwykłe ognisko!
- Johanna! - Haymitch stanowczym tonem burczy w jej stronę.
Peeta przeczesuje ręką swoje piękne blond włosy, jakby chciał wyjść z jakiejś niekomfortowej sytuacji.
- Johanna, usiądź sobie. Ja się zajmę resztą. - Effie sadza Jo na krześle obok.
- Czy mogę się dowiedzieć o co tu chodzi? - pytam zaciekawiona.
- Bo wiesz, dla Johanny to bardzo ważny dzień. Ona uwielbia ogniska! - Haymitch patrzy w stronę Jo.
- Yyy...Tak, tak! - Johanna niepewnie wychodzi z tej odpowiedzi.
- Katniss, dajmy jej spokój. - Effie się do mnie uśmiecha. - Może idź razem z Peetą na spacer?



Idziemy powoli, kierując się w stronę pobliskiego strumyka który przepływa przez dystrykt 7. Trzymam Peetę za rękę. Jest godzina 16. O 17 musimy być  z powrotem. Nie wiem co się dzisiaj stało mojej przyjaciółce, ale wiem to, że jakbyśmy spóźnili się o jedną minutę, rozszarpałaby nas na śmierć.
Już wczoraj widziałam na ręce Peety dziwne blizny, ale wolałam już nie dopytywać. Teraz za bardzo mnie to ciekawi.
Gwałtownie się zatrzymuje, widzę zdziwienie na odwróconej w moją stronę twarzy Peety.
Podnoszę nasze splecione dłonie do góry, mniej-więcej na wysokość jego oczu:
- A tak właściwie to co ci się stało?
- To tylko małe ranki.
- MAŁE?! Czy ty sobie ze mnie kpisz? - pytam zażenowana.
- Po prostu chciałem... Myślałem, że jesteś z Galem. Że już nigdy nie wrócisz.
- Jak widać wróciłam i nie jestem z Galem. Więc?
- Miałem wybór.
- O czym ty gadasz ? - puszczam jego dłoń i cofam się o jeden krok do tyłu.
- Katniss, co ty byś zrobiła gdyby mnie ktoś tak porwał?
- Nie wiem, nie myślałam nigdy o tym.
- Widzisz, a ja myślałem. I jeszcze to przeżyłem. - mówi Peeta.
- To znaczy?
- Gdybyś mnie straciła, co byś wybrała?
- A jaki mam wybór?
- Cierpienie.
- Albo?
- Śmierć. - dodaje Peeta.
Już wszystko rozumiem. Z oczu znowu zaczynają spływać mi łzy. Rzucam się w ramiona Peety.


niedziela, 15 lutego 2015

#9 - Wyjaśnienia

Mam 3 wiadomości :)
1. Projekt specjalny prawdopodobnie pojawi się jutro albo pojutrze :) (wykończenia)
2. Właśnie wybiło 1000 wyświetleń <3 Jesteście meega ! <3
3. Zapraszam na trochę spóźnioną notkę  wale(n)tynkową ^^

D.


Dziękuję, że się tu znalazłam. Dziękuję, że Gale nie zabrał mnie do innego dystryktu. Johanna strasznie się zmieniła. Od ostatniego razu kiedy ją widziałam włosy ma już do ramion, nie jest już taka blada i przede wszystkim choć odrobinę przytyła. Miałam już dość patrzenia na jej kości.
Ciągle jestem osłabiona. Siedzę u Jo już od trzech godzin. Nie potrafię spać ani jeść, choć jestem wygłodzona i zmęczona. Może jeszcze mam w sobie podniecenie, że żyję.
Johanna poszła zrobić mi jeszcze jedną herbatę. Po drodze nie wiem, czy się przesłyszałam ale do kogoś dzwoniła. Nie chcę teraz nikogo widzieć. Leżę na łóżku okryta kocem, wpatruję się w sufit. Ciszę przerywa Jo:
- Jak się tu znalazłaś?- przysiada koło mnie i wręcza mi herbatę. Podnoszę się i opieram na łokciach.
- Długa historia.
- Mów.
- Powiem w skrócie. Uciekłam, ukryłam się w lesie, zasnęłam, zaczęłam szukać drogi, upadłam, usłyszałam huk, zaczęłam biec, znalazłam miasto, a potem ciebie. - uśmiecham się do niej.
Siedzimy przez chwilę w ciszy.
- Strasznie za nami tęskniłaś? - pyta.
- Mówiąc ,,nami" masz na myśli...?
- Mnie, Haymitcha, Annie i wiesz no... - szturcha łokciem moją nogę i szepcze - Peetę.
Po usłyszeniu tego ostatniego słowa, nie panuję nad sobą. Kładę się i upuszczam sobie przez "przypadek" herbatę na nogi.
- Ofermo! Coś narobiła? - Johanna jest wściekła.
- Przepraszam, to przez przypadek...
- MIGIEM DO ŁAZIENKI!
Wstaję i z mokrymi nogami kieruję się w stronę łazienki.

Opieram się o umywalkę i przyglądam w lustrze. Naprawdę jestem ofermą. Odkręcam kurek zimnej wody i przemywam twarz dłońmi. Robię to bardzo powoli. Nie mam ochoty wychodzić, jednak Jo zaczyna pukać w drzwi.
- Już wychodzę!
- Czekaj! Mam dla ciebie rzeczy do przebrania.
Uchylam drzwi i zabieram rzeczy. Zdejmuję obecne ubranie i wyjmuję nowe. Johanna dała mi szare dżinsy, białą bluzkę na ramiączkach i do tego czarny lekki sweter. Nawet ładnie to wygląda. Dała mi również małą saszetkę w której znajduje się szczoteczka do zębów, szczotka do włosów i czarna gumka.
Czeszę włosy. Po tym deszczu są naprawdę dziwne. Końcówki chociaż rozczesane dalej tworzą loki. Spinam je gumką w lekki kucyk. Nie jest tak źle, myślałam, że będzie gorzej.
Słyszę odgłosy w kuchni. Jo pewnie nie potrafi poradzić sobie z patelnią.

Schodzę po schodach, kierując się przez salon do pomieszczenia gdzie znajduje się Johanna. Przechodzę przez framugą i nie mogę uwierzyć.
Biegnę w jego stronę. Nie chcę go przytulać. Mam ochotę go rozszarpać. Z oczu zaczynają napływać mi łzy.
- Jak mogłeś! - uderzam dłonią o jego klatkę piersiową, raz jedną, raz drugą ręką.
- Co?! - zgrywa niewiniątko, czuję jego ręce na mojej tali.
- Kłamca! Bezczelny, perfidny! Kochałam cię, a ty mnie tak potraktowałeś! - jego uścisk jest coraz silniejszy, widzę w jego oczach przebłyski. Nie... Zaczyna się.
Haymitch odsuwa Peetę ode mnie, a Johanna sadza mnie na krześle.
- O co ci chodzi skarbie ? - pyta Haymitch przytrzymując Peetę.
- O co mi chodzi?! Stoisz po jego stronie?!
- Katniss, wytłumacz nam co do jasnej cholery ci chodzi, bo nawet ja nie rozumiem ! - Johanna wybucha.
- Tak bardzo mnie kochał. Oczywiście! A przy pierwszej lepszej okazji był skłonny mnie pobić!
- Czekaj... Mówisz o nim - wskazuje palcem na Peetę - czy o tym, nie wyrażę się tak brzydko, co cię uprowadził? - pyta zaciekawiona
- Gale mnie nie uprowadził! On mnie uratował... - mój głos łamie się w połowie. Czyli to co mówił było kłamstwem. - Jak...jak było naprawdę? - moje oczy przepełniają łzy.
- Rozmawialiśmy, w pewnym momencie ty wstałaś i kierowałaś się w stronę wyjścia , upadłaś. Nie wiedziałem co mam robić, złapałem cię przed uderzeniem głową o podłogę. Potem przyszedł Haymitch. Byliśmy przy tobie i wszystko było by dobrze gdyby nie zjawił się ten...
- Idiota - przerywa mu Johanna z uśmiechem.
- Oznajmił, że jesteśmy nieodpowiedzialni i że cię stąd zabiera. Próbowaliśmy go powstrzymać. Jednak na marne.
- Peeta...ja naprawdę... - gwałtownym ruchem się podnoszę i kieruję w jego stronę.Wtulam się w niego.
- Wiem Katniss, nie wiedziałaś.
- Przepraszam... - zaczynam płakać.
- Już wszystko dobrze.
Odrywam się na chwilę od jego piersi i patrzę mu w oczy.
- Peeta, przysięgnij mi, że już nigdy mnie nie zostawisz.
- Przysięgam.
Podnoszę się na palcach i łączę nasze usta pocałunkiem. Tak mi tego brakowało. Tego ciepła, miłości. Jest mi tak dobrze, nie chcę przerywać. Chcę, aby ta chwila trwała wiecznie. Czuje jego dłoń na moich plecach. Nie obchodzi nas świat rzeczywisty. Teraz jest nasz czas i nikt go nie przerwie.


#8 - Prezydent u Mellarka

Kolejna notka <3
Teraz biorę się za następną ^^ Tzn.  wale(n)tynkową <3 (wiem trochę spóźniona ;c )


Zapraszam! 
D.

Perspektywa Peety - co się z nim dzieje ?

Co ja zrobiłem!? On tak po prostu ją zabrał. Wyszedł. Gdzie on teraz jest? Może już się z nią zaręczył, a co gorsza może już wzięli razem ślub? Odkąd jej nie ma, mój dzień wygląda mniej-więcej na takiej samej zasadzie. Rano wstaję, nie chcę nic jeść, ale Haymitch wciska mi to na siłę, potem zamykam się w mojej pracowni. Tu jedynie czuje się  choć trochę na siłach. Siedzę tu do 1:00 w nocy a potem nie potrafię spać. A jak już zasnę, to dręczą mnie koszmary. Czy ona może mnie jeszcze kochać? Ciągle tylko o tym myślę. Zatracam się w rzeczywistości.

Maluję właśnie obraz, widać na nim góry i błękitne morze. Słyszę pukanie do drzwi.
- Peeta otwieraj to! Natychmiast!
- Nie mam zamiaru!
- Bo wyważę drzwi!
- Haymitch, nie dasz rady.
- Może i ja nie, ale strażnicy Paylor chyba raczej tak!
- CO?! Jacy strażnicy? Paylor? Co ona tu robi?
- Do jasnej cholery wyłaź ! Pani prezydent nie będzie czekać wiecznie, bo królewicz sobie maluje obrazki!
Niechętnie wstaję i idę w stronę drzwi. Przekręcam klucz. Oślepia mnie jasność. Dosyć spora.
- Nareszcie, a teraz zapraszam do twojego gabinetu - szepcze mi cicho Haymitch i otrzepuje moje ramie. Stąpam przed siebie niepewnie. A co jeśli ma jakieś złe wieści ?
- Witam pana, panie Mellark - mówi zachrypniętym głosem
- Dzień dobry.
- Niech pan siada - uśmiecha się do mnie.
- Co panią prezydent do mnie sprowadza? - pytam z zaciekawieniem.
- Postanowiliśmy pomóc panu.
- Niby w jaki sposób?
- Wiem co się stało z Katniss i naprawdę mi przykro z tego powodu. - opuszcza głowę w dół.
- To ma być pomoc? - opieram się na bokach fotela prostując ręce.
- Nie.
- A więc?
- Moi ludzie, szukają panny Everdeen po wszystkich Dystryktach oraz Kapitolu. Staramy się nie przeoczyć żadnego szczegółu.
- On mógł ją zabrać wszędzie! Poza Panem!
- Dlatego podłączyliśmy dzisiaj również do odnalezienia Katniss ogrodzenia pod prąd. - zmienia ton na bardziej dumny. Jakby przemyślała wszystko.
-Tak? A więc co pani powie na to, że Katniss została porwana kilka tygodni temu? Wtedy wydaje mi się, że ogrodzenia nie był podpięte. - przyglądam jej się z nienawiścią.
Przełyka dosyć głośno ślinę, po czym dodaje:
- Zrobimy co w naszych mocach by ją odnaleźć. Przeszukamy cały teren. Nie mógł jej zabrać daleko.
Nie wytrzymuję tego napięcia. Podnoszę się i kieruję w stronę drzwi.
- Panie Mellark! - czego ona jeszcze chce!? - Jeśli będę coś wiedziała, od razu się z panem skontaktuję. I proszę pana o to samo.
Wychodzę.


Siedzę przed domem na betonowych schodach dokładnie jak wtedy z Katniss. Słońce powoli zachodzi. Nie potrafię znieść bólu, który przejął moje serce. Ona nie wróci, ja to wiem. Jedyne co mi teraz pozostało to albo życie bez niej, albo śmierć. Wybieram to drugie. Cierpienie byłoby za trudne. Spoglądam na jej dom. Jest już praktycznie całkowicie ciemno. Wchodzę do domu, ściągam płaszcz i podwijam rękawy. Siadam na jednym z kuchennych krzeseł. Za dużo przeżyć jak na dzisiejszy dzień. Chcę to zakończyć. Sięgam po kuchenny nóż i ostrzem przeciągam po moim nadgarstku. Bez zastanowienia. Nie potrafię powstrzymać łez. Zaczynam krzyczeć z bólu. Jeszcze raz i będzie po mnie. Muszę to zrobić.
Do mojego domu wbiega Haymitch. Niepotrzebnie krzyczałem. Jestem głupi!
- Peeta co się dzieje!?
Nie odpowiadam.
- Odłóż ten nóż, Peeta, bądź rozsądny!
- Nie mogę.
- A jeśli ona się znajdzie? A ty... ty ze swojego idiotyzmu umrzesz? Zostawisz ją samą?
Spoglądam na moją rękę z której ciurkiem wycieka krew. Upuszczam nóż na ziemię. Gdy upada i stuka o kafelki, dzwoni telefon.
- Odbierz, to może być Paylor.
Wstaję i z bolącym nadgarstkiem idę w stronę telefonu.
Podnoszę słuchawkę.
Nie mogę uwierzyć. Moje oczy przepełniają łzy. Wyłączam telefon.
- Haymich... - moje oczy zalane są łzami. - Jest!




sobota, 14 lutego 2015

#7 - Dystrykt 7

Kolejna spóźniona notka ;c
Przepraszam was za to ;/
PS:Dzisiaj pojawią się 3 notki ^^ <3
Najlepszego w Walentynki!

Zapraszam!
D.


Widzę przed sobą blask słońca, przebijający się pomiędzy koronami drzew. Nie wierzę, że mogłam spać tak długo, moje sny... trwały zaledwie 2 minuty, a ja przespałam całą noc. Ciągle zastanawiam się gdzie jestem. Nie jest to las w moim Dystrykcie. Jest tu inaczej. Ciągle leżę w krzakach pomiędzy gałęziami. Próbuję wstać, jednak dalej jestem osłabiona. Głód daje mi się we znaki. Jestem odwodniona, dodatkowo moje ubrania nie wyschły jeszcze wystarczająco po wczorajszym,  po prostu "wymarzonym", biegu w deszczu. Gdzie on mógł mnie zabrać. Zgubiłam się w lesie. Ciekawe czy on mnie jeszcze szuka. Może sobie darował? Ciągle zastanawiam się co mnie skłoniło do tej ucieczki. Przecież Gale powiedział jasno dwa miesiące temu, że Peeta mnie już nie chcę. Że to on mnie pobił i przez to byłam nieprzytomna. To wszystko wyjaśniło czemu znalazłam się właśnie w miejscu z którego uciekłam. Nie wiem dlaczego, ale po opowieściach Gale nie czuję do Peety już tego co przedtem. Miłości. Sama nie wiem, może dalej ją czuję ale rozum próbuje przyswoić wiedzę, że to on był tak brutalny by się do tego przyczynić. Nie mam nikogo, dla kogo mogła bym być ważna. Nie wiem czy mam wierzyć Gale' owi, czy uważać go za kłamcę. Wiem, że po prostu nie chcę mieć z nim nic do czynienia. Jest dla mnie nikim. Tak, NIKIM! Ostatnia nadzieja została w Johannie, ale ona zapewne żyje swoim życiem. Podobnie Annie, po urodzeniu syna prawie w ogóle się do nas nie odzywała, jakby ciągle osądzała mnie. O co ? Tak wiem, o osierocenie jej syna. O zabicie jej męża. I o to kolejny dowód na to, że jestem Zmiechem. Wiem, jak czuł się Peeta podczas osaczania. Ja czuję się teraz podobnie - obwiniana przez wszystkich, zostałam sama. Zabłądziłam w środku lasu. Nie wiem, czy mam wierzyć mojemu BYŁEMU przyjacielowi, że miłość mojego życia mnie tak skrzywdziła. Że to ona, że Peeta jest Zmiechem. Moje myśli ciągle błądzą. Musze się wziąć w garść!
Powoli się podnoszę. Czuję się podobnie jak podczas pierwszych Igrzysk, tyle, że tym razem nie jestem zmuszana do zabijania dla rozrywki Kapitolu. Idę powoli, rozglądając się uważnie. Próbuję wspiąć się na drzewo by mieć lepszy punkt widokowy, jednak nie mam na to siły. Dalej stąpam przed siebie. Idę ponad 30 minut. Powoli tracę łączność ze światem. Siadam i opieram się o jedno z drzew gdy nagle słyszę głośny huk. Jakby ktoś ścinał drzewo. I znowu. Podnoszę się na ostatkach sił i pędzę w stronę dźwięku. Koniec lasu, jak dobrze. Ludzie! Nie wierzę, że los mi znowu pomógł. Omijam tartak i idę jedną z polnych dróżek. Dochodzę do miasta. Nie wierzę własnym oczom. Jestem w dystrykcie 7. Rozpoznaję ten Pałac Sprawiedliwości! To tu przemawiałam razem z Peetą podczas Turneé Zwycięzców. Z tego co pamiętam gdzieś niedaleko jest Wioska Zwycięzców. W 12 trzeba przejść przez całe miasto by się do niej dostać, a tu jest jak rzut kamieniem od Pałacu. Otwieram bramę. Który to był dom? Podchodzę do jednego z nich z nadzieją, że to ten, jednak nikt mi nie otwiera. Nie mam siły dalej iść. Siadam na betonowych schodach opierając się o obręcz. Moje powieki stają się ciężkie.
- Katniss!
- Johanna?! To ty? - wyduszam z siebie ostatkami sił.
- Tak.

czwartek, 12 lutego 2015

#6 - Żal

Przepraszam ,że notka nie pojawiła się wczoraj ;c
Dzisiaj to nadrobię i pojawią się 2 <3
A o to ta spóźniona.

Zapraszam!
D.

,,Z perspektywy Peety - Co się stało ?"


-KATNISS!- Krzyczę i szybko do niej biegnę. Łapię ją w ostatniej chwili, jest nieprzytomna. To moja wina, czemu ona chciała wyjść?! Może nic dla niej nie znaczę?
W tym momencie do mojego domu wbiega Haymitch.
- Co się tu do jasnej cholery dzieje?!
- Rozmawiałem z nią i ona... w pewnym momencie wstała, nie wiedziałem o co chodzi. Zaczęła biec i...i upadła.- z oczu zaczynają spływać mi łzy.
- Jest jeszcze osłabiona! Zabieramy ją do salonu.- mówi stanowczym głosem.
Kładziemy ją na kanapie, daję jej pod głowę poduszki i przykrywam kocem. Nie chcę jej opuszczać.
Nie w takiej sytuacji. Najchętniej zatrzymał bym ją tu. Zaproponował, aby ze mną zamieszkała, już na zawsze. No ale co jeśli ona mi odmówi? Będę czuł się głupio, nie chcę nawet o tym wspominać. Zapewne stracił bym ją wtedy,  i nigdy nie zobaczył.

Siedzę na podłodze przy sofie, Haymitch robi mi w kuchni herbatę. Słyszę dzwonek do drzwi. Niechętnie odchodzę od niej. Nie chcę, bo wiem co się stało ostatnio, ale wiem, że tu jest bezpieczna.
Uchylam lekko drzwi i widzę w nich Gale.
- Szukam Katniss, chciałem się dowiedzieć czemu nie ma jej u siebie. Czy może już z tobą zamieszkała? - pyta poirytowany
-Nie, Katniss nie mieszka ze mną. I chyba zobaczysz się z nią dopiero jutro. - opowiadam. Nie wiem czy mam być zły czy smutny. Z jednej strony to co się z nią dzieje, a z drugiej on.
- Jest u ciebie!? - mówi coraz bardziej wściekły.
- Tak.
- Chcę się z nią zobaczyć! - już prawie krzyczy.
W tym momencie przerywa nam Haymitch:
- Spokojnie, Katniss nie jest teraz w za dobrym stanie byś się z nią widział.
- Jutro wracam do 2, chce ją zobaczyć teraz! - mówi przez zęby jakby chciał się trochę uspokoić.
- Peeta, wpuść go - tym razem zwraca się do mnie.

Znowu siadam tak jak przedtem. Przeczesuje jej włosy dłonią.
- Jak to się stało?
- To długa historia. - odpowiadam.
- Mamy czas - mówi Gale z ironią.
- Nie wydaje mi się - zerkam na niego.
- Jesteście nieodpowiedzialni! - mówi coraz głośniejszym tonem.
- Co?! My?! Przepraszam bardzo, ale to nie ja zostawiłem ją bez żadnego pożegnania i wyjechałem do 2.
- Gdybyś się nią zajmował, nie doszło by do tego!- wskazuje palcem na Katniss.
- Ty nic nie rozumiesz!
- Rozumiem i dlatego ją z tą zabieram!
- Nie możesz - oznajmia mój mentor.
- Ja mogę wszystko!
- Nie sądzę. - mówię.
- Wątpisz?! To patrz! - bierze Katniss na ręce i kieruje się w stronę wyjścia. Nie pozwalam mu na to. Haymitch również reaguje. Oboje stajemy mu na drodze do drzwi.
- I co dalej możesz wszystko?! - pytam.
- Tak! - wrzeszczy, po czym odpycha nas. Nie dajemy, się jednak on jest przebiegły. Wybiega z Katniss z mojego domu i tylko na "pożegnanie" wrzeszczy z uśmiechem na buzi:
- Już nigdy jej nie zobaczycie!
Chcę za nim biec, jednak Haymitch mnie zatrzymuje. Upadam na kolana i chowam twarz w dłoniach.
Co ja zrobiłem?!