Przepraszam ,że tak długo nie było rozdziału ale brak weny ;c
Kolejny rozdział :)
(Od razu piszę kolejny ^^ )
Tym razem pisany już z Sophie ^^
D&S
Podróż dłużyła nam się niemiłosiernie. Znowu podczas lotu czułam się źle, jedyne co mi pomagało to obecność Peety. Wylądowaliśmy na placu tuż przed pałacem prezydenckim. Stawiałam opór przed wyjściem lecz gdy tylko zobaczyłam Johannę momentalnie opuściłam pokład chcąc uniknąć jej wściekłości. Kapitol od ostatniego razu zmienił się. Zniszczenia zostały odbudowane. Już nigdzie na ulicach nie widać żołnierzy w białych mundurach, tylko dawnych rebeliantów którzy pilnują jedynie by nikt siebie nie pozabijał. Błądzę wzrokiem po pałacu. Przypominają mi się dawne wspomnienia. Najchętniej bym po prostu stąd wybiegła i nie wracała. Tracę powietrze, czuje się coraz bardziej ciężka. Peeta delikatnie łączy nasze dłonie gdy tylko zauważa, że coś się dzieje.
- Dziękuję - mówię po cichu ze ściśniętym gardłem.
Odchodzimy od poduszkowca i kierujemy się w stronę wejścia do pałacu. Widzę obok drzwi zarys jakiejś postaci. Jest to szczupła, wysoka kobieta o brązowych włosach i opalonej skórze.
- Enobaria. - momentalnie staję w miejscu. Johanna robi to samo kilka kroków dalej po czym słysząc moje słowa zaczyna biec w jej stronę.
- Ty! Ty już nie żyjesz!- rzuca się na Enobarię.
- Chciałabyś. - odsuwa się kilka kroków do tyłu. Mało brakowało, a Jo wylądowałaby na ziemi.
Moje ciało zaczyna ogarniać ciepło. Ze zdenerwowania ściskam mocno rękę Peety. Widzę ból na jego twarzy, lecz nie czuję aby próbował się uwolnić.
- Po co tu przyjechałaś? - Haymitch stanął pomiędzy mną, a Enobarią. Nie chciałam, aby ktoś zauważył co się ze mną dzieje, ale jak widać nie potrafię panować nad emocjami.
- Z tego samego powodu co wy. - spogląda na Johannę która chowa się w cieniu drzewa.
Haymitch patrzy na Peetę. Nie potrafię zrozumieć o co im chodzi, kolejna rzecz którą chcą przede mną zataić? Nie mogą tego zrobić.
- O co chodzi? - powoli oswobadzam rękę z uścisku.
- Może lepiej niech ci to nasza kochana prezydent wytłumaczy. - Haymitch otwiera drzwi od pałacu i wpuszcza nas do środka. Wlokę się całkiem z tyłu. Ciągle zastanawiam się, o czym wczorajszego wieczoru rozmawiał mój mentor wraz z Peetą.
Wprowadzają nas do pokoju z okrągłym drewnianym stołem przy którym siedzi Paylor, jakiś mężczyzna w czapce i Annie która ma wyjątkowo dziwny wyraz twarzy. Siadam koło niej na jednym z wolnych krzeseł.
- Przepraszam bardzo ale... ten to kto? - Johanna wskazuje palcem na mężczyznę. Wydaje mi się znajomy, gdzieś już go na pewno widziałam tylko nie wiem gdzie.
- To... to jest jeden z moich zasłużonych żołnierzy. - Paylor z dziwnym lękiem w głosie odpowiada na pytanie.
- Jakim prawem on tu jest? Może mi się wydaje, się ale to chyba spotkanie dla zwycięzców - Enobaria przedłuża temat. Z jednej strony ma rację, nawet Effie nie mogła tu przyjść.
- Z jednej strony można uznać mnie za zwycięzcę. - mężczyzna odzywa się dosyć dziwne znanym mi głosem. Widzę oburzenie na twarzy Johanny.
- No tak! - Paylor zaczyna się śmiać. - Bardzo sobie zasłużył podczas wojny dlatego też uhonorowałam go tym mianem. Jest po części zwycięzcą. - Paylor ewidentnie coś przed nami ukrywa.
- Annie, a co zrobiłaś z Alexem? - Haymitch próbuje ewidentnie zmienić temat.
- Poznałam w czwórce ostatnio pewnego faceta. Jest naprawdę miły, zaprzyjaźniłam się z nim. Wczoraj zadzwoniła do mnie pani prezydent, kompletnie nie widziałam co zrobić z małym, gdy on zaproponował mi, że z nim zostanie. - Annie zaczęła się uśmiechać. Wiem, że bardzo brakuje jej Finnicka i nikogo innego by nim nie zastąpiła. Cieszę się, że znalazła sobie kolejną bliską osobę.
Patrzę na Peetę. Przypomina mi się jak bawił się z Alexem. On na pewno byłby super ojcem i wiem, że to kolejna rzecz która nas od siebie oddala. Ja nie chcę mieć dzieci. Nie chcę mu również zabierać marzeń. Moje przemyślenia przerywa głos prezydent.
- To może przejdźmy do konkretów. Chciałam wam powiedzieć, że...
- Przykro mi pani prezydent ale ja nie dam rady teraz tu być. Muszę wyjść. - mężczyzna który nawet nam się nie przedstawił wstał z krzesła i z głową w dole tak samo jak siedział pokierował się w stronę drzwi. Cały czas mierzyłam go wzrokiem i gdy był blisko mojego krzesła zerknęłam na twarz która była przez większość czasu zasłonięta czapką. Naprawdę gdzieś już go widziałam. Gdzieś już słyszałam ten głos. Moje podejrzenia co do osoby zachodzą w najcalsze zakamarki, ale to na pewno jest osoba którą podejrzewam. Kilka rzeczy by się zgadzało chociażby to, że wyszedł tuż po odpowiedzi Annie, ale przecież on... Nie to na pewno kolejne urojenie. Katniss, weź się ogarnij.
Cudooo *____* <3
OdpowiedzUsuńAni razu nie można się do niczego przyczepić :* Nie no żartuje :D Jest wspaniale <3
OdpowiedzUsuń~zuzad5
Dziękuje wam :)
OdpowiedzUsuńZostałaś nominowana do Libster Avard :)
OdpowiedzUsuńhttp://ksiazki-po-mojemu.blogspot.com/?m=1